ROZDZIAŁ 9.
Wtargnęła
do ich sypialni, nie zwracając uwagi na to czy zdążyli już wstać czy nie.
-Są, znaleźli nas!- powiedziała
ze strachem najciszej, jak tylko mogła.
- Przyszli, rozmawiają z Giną.
-Trzeba uciekać. - Jantar
zdecydowała błyskawicznie. -Marcus biegnij po Aurorę, mam nadzieję, że jeszcze
jest w swoim pokoju. - zaczęła grzebać pod łóżkiem, wyciągnęła stamtąd swój
dezintegrator.
Wcisnęła go za pasek spodni
i ukryła pod swetrem.
Miriam cały czas obserwowała
korytarz i próbowała
wyłowić coś z rozmowy toczącej się na dole. Gina okazała się być niezła
strażniczką, nie tak łatwo było wejść do ich domu. Tylko, dlaczego oni są tacy
uprzejmi, czemu nie zastosowali swoich zwyczajnych metod. Nie dawało jej to
spokoju.
Marcus ciągnął zaspaną Aurorę do
ich sypialni, nakazując jej palcem milczenie.
Cichutko cała czwórka wyszła na
taras z tyłu domu i biegiem rzucili do pobliskiego lasu. Tam ukryli się w
zaroślach i uważnie obserwowali dom.
Jantar i Miriam wyciągnęły na
wszelki wypadek broń, czy wprawili w zdumienie biedną Aurorę, która nie miała
pojęcia, co się w ogóle dzieje.
-Mamo, co to jest? -wyszeptała
intuicyjnie przeczuwając, że dzieje się coś niedobrego. -Kim jest ta pani?
-Mam na imię Miriam i jestem
przyjaciółką twojej mamy, a w domu są bardzo źli ludzie. -uprzedziła
wyjaśnienia matki.
Uśmiechnęły się do siebie.
-Mamo, czego oni chcą?-
zaniepokoiła się dziewczynka.
-Chcą zabić twojego tatę.
-uciszyła zszokowana pannę.
Aurora nadal nie za bardzo
wiedziała, co się dzieje. Chciała zapytać, co on takiego zrobił, ale w tym momencie ciszę przerwał wybuch, a
raczej rozbłysk.
W jednej chwili ich dom przestał
istnieć, zniknął na ich oczach jakby go tam nigdy nie było.
Napastnicy postanowili użyć
najcięższej broni, zlikwidowali cały dom, sądząc, że ich ofiary są gdzieś w
środku.
Aurora i Marcus otworzyli usta ze
zdziwienia. Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie widzieli. Byli przerażeni.
Z osłupienia wyrwał ich głos
Miriam.
-Pod żadnym pozorem nie wolno nam
się rozdzielać. Aurora jest naszą tarczą obronną. Nie wiem tylko, jaki ona ma zasięg. Musimy to ustalić.
Aurora słuchała tego jak bajki.
Niedawno dowiedziała się, że jej matka jest z innej planety, że ona sama ma
jakieś zdolności, o których nie miała wcześniej pojęcia i teraz słyszy o
jakiejś tarczy.
Miriam dręczyły inne pytania,
zastanawiała się, dlaczego najpierw napastnicy zachowywali się dość
kulturalnie, a potem usunęli cały dom. Trzeba się stąd jak najszybciej oddalić.
Szli coraz głębiej w las, a gdy obejrzeli się do tyłu po ich domu nie został
najmniejszy ślad. Za to przed jeszcze niedawno stojącą budowlą zobaczyli kilku
mężczyzn ubranych w skórzane kurtki i dżinsy, była też tam jakaś kobieta.
Maszerowali wąską ścieżką przez
las. Pierwszy szedł Marcus, bo doskonale znał teren, za nim uzbrojona Jantar,
obok niej szła ich córka. Całą grupę zamykała, Miriam ubezpieczając tyły,
czujna na każdy szelest.
Jantar spojrzała na córkę,
dopiero teraz zwróciła uwagę na jej strój. Wyrwana z łóżka Aurora przedzierała
się przez las w piżamie i kapciach. Postanowiła sprawdzić czy potrafi też się
przebrać. Poszeptały cichutko, matka podała jej właściwą kolejność mrugnięć
powiekami i po kilku próbach Aurora miała na sobie zielony sweterek i dżinsy, no i oczywiście wygodne
trapery. Zachwycona zmianą poprosiła jeszcze o zmianę koloru włosów. Jantar
posunęła się dalej. Był to dobry moment na nauczenie jej czegoś nowego. Po
chwili młoda dziewczyna
z
kruczoczarnej, krótkowłosej stała się rudzielcem o długich, falistych włosach.
-Szkoda, że nie mam lusterka! -aż
zapiszczała z radości Aurora.
Jantar postanowiła też ułatwić
sobie życie, długie włosy zaczepiały się o gałęzie krzaków. Pomrugała i miała
rudą czuprynę taką sama jak jej córka,
tylko nieco krótszą.
Zaintrygowany szeptami Marcus
obejrzał się do tyłu.
Stanął jak wryty.
-Co to ma być?- omal nie krzyknął
-Kim wy jesteście?
Wszystkie trzy kobiety
zachichotały.
-Nie powiedziałaś mu o tym?-
rechotała Miriam. - No, no, ale nie wiedziałam, że Aurora też.
-O, czym wy mówicie?- Marcus nic
nie rozumiał.
-To ja tato, a to twoja żona. -
Trzymając się za brzuch ze śmiechu Aurora próbowała wyjaśnić to ojcu.
-No ładnie, czego mi jeszcze nie
powiedziałyście? Paskudy. - roześmiał się. - Zaoszczędzimy na fryzjerze i na
ubraniach.
Szli wąską dróżką przez las,
która prowadziła do domu przyjaciela Marcusa.
Aurora była tak podekscytowana
swoimi nowymi dla niej umiejętnościami, że co chwila prosiła matkę o nowe
instrukcje. Chciała jak najszybciej, jak najwięcej się nauczyć.
Jantar była zdziwiona jej
bystrością umysłu. Tak szybko zapamiętywała skomplikowane algorytmy działania.
No, ale w końcu była córką naukowca
i nieziemskiej istoty obdarzonej licznymi umiejętnościami.
Do domu znajomych Marcusa
zapukali po długim i nużącym marszu. Otworzył im Alan.
-O, Marcus! Fajnie, że jesteś. -
ucieszył się. -Widzę, że
przyprowadziłeś gości. Wchodźcie.
- szeroko otworzył drzwi.
-To jest moja żona, Jantar i jej
przyjaciółka Miriam- wskazał dłonią na dwie kobiety stające tuż za nim- A to
Aurora.
-Zmieniłaś fryzurę, dobrze
wyglądasz-Alan wydawał się być zaskoczony. - Nie mówiłeś nigdy nic o żonie?
-To długa historia. Kiedyś ci opowiem,
ale teraz potrzebujemy pomocy. Widziałeś
wybuch, a raczej rozbłysk? To
był nasz dom, już go nie ma.
-Widzieliśmy coś, jakby ogromne
światło. Co to było?
-Sami nie wiemy, chyba piorun
kulisty. - skłamał, bez zastanowienia.
Dopiero wtedy Alan przywitał się
z kobietami, przepraszając za brak kultury, składając to na karb zaskoczenia.
-Wejdźcie do środka. –
zapraszającym gestem poprosił gości o wejście. –Pewnie jesteście zmęczeni i głodni.
-Tak naprawdę nie mamy chwili do
stracenia. -Marcus przejął inicjatywę- Mamy do ciebie prośbę. Pożyczysz mi
samochód? Musimy się dostać do mojego biura. Nie mamy nic, tam ma dokumenty i
pieniądze.
-Oczywiście, jeśli ci to
wystarczy, bież, stoi zaparkowany za domem, rozumiem twoje nieszczęście. Tak
nagle stracić wszystko. -zatroskał się Alan. - To straszne. Dobrze, że wam się
nic nie stało.
-Byliśmy akurat w lesie na
spacerze. Nie mamy tylko żadnych wieści o naszej gosposi Ginie.
Wsiedli do Peugota pożyczonego od
Alana i ruszyli droga w kierunku miasta.
Miriam cały czas czujnie rozglądała się wokół.
-Auroro, jak daleko od domu jest
twoja szkoła? – zapytała próbując ustalić wielkość tarczy ochronnej, co w tej
sytuacji stało się niezbędne.
-Dwie przecznice dalej.
-To znaczy? Jaka to odległość
mniej, więcej?
-Jakieś sto metrów.
-A ty Marcus, jak daleko
pracujesz od szkoły Aurory i od domu? –Miriam drążyła temat.
-Od szkoły jakiś kilometr, od
domu będzie jakieś półtora kilometra. . Może mniej.
-Czyli możemy wstępnie ustalić,
że tarcza ma jakiś kilometr. -podsumowała.
-Zastanówcie się dokładnie, jak
najdalej byliście od siebie?- zwróciła się do pozostałych pasażerów.
-Właściwie w ogóle nie rozstawaliśmy się, a w Marsylii
Gina wychowywała Aurorę, a Marcus pracował
w domu.
Podjechali na tyły biura.
-Wy tu zostańcie, a ja pójdę do
mojego gabinetu
i zabiorę to, co może nam być potrzebne.
Marcus obszedł budynek i wszedł
do środka przez główne wejście. To, co zobaczył zmroziło krew w jego żyłach. Na
podłodze leżał martwy strażnik, wszystko było zdemolowane. Postanowił nie
korzystać z windy, schodami tuż przy ścianie posuwał się powoli na drugie
piętro. Nagle zatrzymał się. Jeśli tam na niego czekają, przecież to on jest
głównym celem? Natychmiast zawrócił.
Jantar wyskoczyła z samochodu.
-Marc, co się stało?
-Strażnik nie żyje, holl
zdemolowany, wróciłem, bo jeśli tam nadal są? Widocznie dowiedzieli się od
biednej Giny, gdzie pracuję.
Miriam wysiadła, zabrała
dezintegrator.
-Wy tu zostańcie. Ja pójdę, tylko
powiedz mi, co mam stamtąd zabrać.
-Na biurku powinien stać laptop,
weź go, w szufladzie jest kilka telefonów komórkowych
i zawartość sejfu. -Napisał pośpiesznie na jakimś
rachunku szyfr do sejfu. -Zwróć uwagę na czerwoną płytę CD z napisem „Badania”.
Jest bardzo ważna.
Miriam biegła już w kierunku
wejścia, minęła martwego strażnika i podobnie jak Marcus poszła, a właściwie
skradała się jak kot po schodach na drugie piętro.
Widok biura nie był zachwycający,
poprzewracane meble, wytrząśnięta zawartość szuflad i szaf. Uważnie rozejrzała
się wokół. Nie była pewna czy jest sama.
Zaczęła szukać w tym bałaganie
komputera, telefonów.
Znalazła. Na szczęście nie tego
szukali.
Za wskazanym przez właściciela
zdjęciem przedstawiający zachód słońca nad morzem, odnalazła sejf. Wstukała
zapisany numer szyfru, zgarnęła całą zawartość do leżącego nieopodal pudełka,
zwróciła uwagę na czerwone CD, włożyła je na wszelki wypadek do kieszeni. Było
tam też całkiem sporo pieniędzy, karty kredytowe, rzeczy te również upchnęła po
kieszeniach.
Rodzina Deco z dużym
zniecierpliwieniem
i niepokojem oczekiwała jej
powrotu. Zaczął padać deszcz. W jego strugach zobaczyli biegnącą Miriam z
jakimś pudłem pod pachą. Wrzuciła je na tylne siedzenie i zakomenderowała .
-Jedziemy, byli tam. Szukali
prawdopodobnie jakiś wskazówek gdzie cię można znaleźć Marcus. Zatem musimy się
gdzieś bezpiecznie ukryć, w takim miejscu,
gdzie się ciebie nikt nie spodziewa. Wszelka rodzina i przyjaciele
odpadają.
-Na razie ruszmy na lotnisko.
Trzeba wyjechać z Francji. -Na
szczęście nie jest to daleko. -Marcus usiadł za kierownicą pożyczonego od
kolegi samochodu.
Miriam z Jantar zastanawiały się
czy nie skorzystać z usług innego lotniska, ale zależało im na czasie.
Zaparkowali w podziemnym garażu i
weszli do terminalu.
Rozejrzeli się uważnie, spojrzeli
na plan lotów, jednocześnie zastanawiając się, dokąd polecieć.
W tym momencie Jantar przyszło
coś do głowy. Ich stacja umieszczona jest na tle tarczy słonecznej, a są
przecież takie miejsca na Ziemi, gdzie słońca nie wschodzi przez kilka
miesięcy, kraje z tak zwaną nocą polarną. Podzieliła się tą informacją z Miriam.
-Jesteś genialna! -wykrzyknęła-
Tylko gdzie lecimy? Szwecja, Norwegia, Finlandia, Alaska?
Aurora z przerażeniem spojrzała
na ojca.
- Tam jest zimno. Dlaczego akurat
tam?
Wytłumaczyły w pośpiechu
rodzinie, dlaczego wybrały taki cel podróży. Wydawało się to być rozsądne
rozwiązanie. Jeśli trafią na noc polarną będą stosunkowo bezpieczni przez
dłuższy czas.
Spojrzeli na plan lotów, za dwie
godziny był lot do Oslo w Norwegii. Więc cel podróży został wybrany.
Marcus zakupił bilety, na
szczęście nie było z tym żadnych
problemów. W pobliskim sklepiku nabył również mapę Norwegii, okazało się,
że z Oslo będą mieli spory
kawałek drogi do części północnej kraju, gdzie spodziewali się zaznać spokoju.
Dezintegratory w najmniejszym
nawet stopniu nie przypominały znanej celnikom broni, więc bez problemu wniosły
je na pokład samolotu.
Lot nie trwał długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz