Jantar z mojej wyobraźni.

Jantar z mojej wyobraźni.

poniedziałek, 9 września 2013

Jantar i Słońce. Rozdział 4.

ROZDZIAŁ 4.

Zostały wyprowadzone z sali głównej, każda w oddzielnej eskorcie. Miriam odprowa-dzono do izolatki, gdzie miała spędzić następne trzy lata.
Jantar prowadzono do terminalu lotów, skąd mia-ła być odesłana na Kromerię prosto do tamtejsze-go więzienia.
Otrząsnęła się już nieco z szoku po usłyszeniu wyroku. Szła posłusznie jak owca prowadzona na rzeź, ale w głowie kołatało się tysiące myśli.
Nagle usłyszała za sobą szybko zbliżające się kroki. To Alex biegł, co sił w nogach, chciał się
z nią pożegnać, przytulić.
-Stać! Zatrzymać się! Mam zezwolenie rady na rozmowę! – biegł wymachując jakimś papier-kiem.
Stanęli. Dowódca eskorty podszedł do zadysza-nego Alexa, wziął od niego pozwolenie, przeczy-tał uważnie i skinął głową.
Żołnierze rozstąpili się dopuszczając go do ska-zanej.
Alex podszedł do Jantar, wziął ją delikatnie za rękę, spojrzał w jej oczy z głębokim żalem. Czuł się zraniony, że o nim zapomniała i związała się
z jakimś Ziemianinem, że go zdradziła zaprze-paszczając szansę na ich wspólna przyszłość.
-Jantar, kochanie! Dlaczego nic nie powiedziałaś? Dlaczego się nie broniłaś?- zarzucał ją pytaniami.
-A, co by to dało! I tak już wydaliście wyrok.- spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
-Spróbuję coś wymyślić. Złożymy apelacje, nie trać nadziei. - Alex próbował ją pocieszać. Ści-skał ją, co raz mocniej za rękę, bojąc się, że już jej nigdy nie zobaczy.

Wspólnie przeżyli tyle pięknych chwil i to miało się tak skończyć. Miała zniknąć na zawsze z jego życia. Nie to niemożliwe. Musi to jakoś zmienić. Nie pozwoli żeby ja stąd zabrali. Jeśli pozwoli, aby odlecieli na Kromerię naprawdę jej już nigdy nie zobaczy. Coś musi wymyślić.
Wiedział, że apelacja jest niemożliwa, wiedział, że decyzja rady jest nieodwołalna. I ona też to wiedziała.
Nagle, podjął desperacką decyzję – pomoże jej uciec-to jedyna szansa dla niej i dla niego, żeby jej nie stracić.
W terminalu lotów stał już przygotowany lądow-nik do odtransportowania Jantar do więzienia. Ale tam będą żołnierze. Trzeba wymyślić coś innego. Nachylił się nad nią tak jakby chciał ją pocałować.
-Zwiewamy Mała. - wyszeptał ledwie słyszalnym głosem.
Spojrzała na niego zdziwiona. Był ostatnią osobą, od której spodziewałaby się pomocy. Mimo, że ją kochał, ona go przecież zdradziła. Wybrała życie z innym mężczyzną.
-Uważaj!- krzyknął Alex i jednym wprawnym ruchem ręki odebrał najbliżej stojącemu, niczego nie spodziewającemu się żołnierzowi broń. Wy-celował nią w zaskoczonych członków eskorty.
-Pod ścianę!- wrzasnął- Oddać broń!
Żołnierze posłusznie rzucili broń na podłogę. Alex sięgnął po kajdanki, skuł ich nimi i we-pchnął do małego pomieszczenia, przy którym się akurat zatrzymali. Wiedział, że nie będą stawiać dużego oporu. Alex był przecież jednym z naj-ważniejszych członków rady.
Jantar patrzyła na to wszystko z osłupieniem. Przerażona tym jak pogrąża się przez nią następ-na osoba. Najpierw Miriam, teraz Alex. Miała wyrzuty sumienia, ale stało się. Nie mieli chwili do stracenia.
Rzucili się oboje do ucieczki, gnali przed siebie bez żadnego planu. I nagle przypomniała sobie.
-Magazyn broni! -krzyknęła.
Alex uśmiechnął się, wiedział, co miała na myśli, w lot pojął koncepcję, która powstała w jednej sekundzie.
Wpadli zdyszani do magazynu, jeden rzut oka
i oboje bez zastanowienia pobiegli do stojącego najbliżej wyjazdu transportera.
Jantar usiadła za kierownicą , odpaliła go bły-skawicznie, a Alex pobiegł do drzwi. Otworzył je na oścież i wskoczył do pojazdu już wyjeżdżają-cego z zawrotną prędkością na drogę, która stanę-ła przed nimi otworem.
Pędzili przed siebie nie wiedząc gdzie się znajdu-ją. Ich stacja zmieniała położenie w stosunku do Ziemi. Była zawsze tam gdzie Słońce.
A teraz byle dalej od Słońca. Byle szybciej. Pę-dzili przed siebie w milczeniu, rzucając na siebie tylko krótkie spojrzenia. Dopiero, kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości, a Słońce zaczęło zachodzić za horyzont poczuli się bezpieczniej.
Oni oddalili się od stacji i stacja oddaliła się od nich, poruszając się zgodnie z rytmem doby na tej planecie. Póki będzie ciemno, będą względnie bezpieczni. Właściwie mają jakieś 24 godziny, zanim Słońce nie znajdzie się w tym samym miejscu. W tym czasie oddalą się też od orbity stacji.

Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno postanowili zatrzymać się na krótki odpoczynek, porozma-wiać. Od czasu ucieczki nie zamienili ze sobą prawie ani jednego słowa, spoglądali tylko na siebie ukradkiem.
Jantar zatrzymała transporter na jakimś parkingu. Wyglądał trochę dziwnie przy normalnych ziem-skich samochodach.
-Musimy chyba zmienić środek transportu. -Alex mrugnął do niej zawadiacko okiem – Za bardzo rzucamy się w oczy.
-A po za tym, kiedy ostatnio patrzyłaś w luster-ko?- uśmiechnął się przewrotnie.
-O Boże! – nagle Jantar przypomniała sobie o swojej ostatniej metamorfozie. Musiała wyglą-dać dziwacznie w ubraniu barwy wojskowej i takich samych włosach. Wszystko w moro.
-Jak chcesz żebym wyglądała?- spytała, chociaż nie musiała, wiedziała, jaką Alex ją najbardziej lubił.
Pomrugała zabawnie oczami i już stała się dłu-gowłosą czarnulą –Alex prawie się roześmiał w głos. Zawsze bawiły go te jej przemiany. To śmieszne mruganie oczami.
-No tak już lepiej, przynajmniej przestali się na ciebie gapić. - roześmiał się perliście.
Jantar zawtórowała mu z zapałem. Śmiali się, obejmowali jak dawniej, jakby nic się nie wyda-rzyło.
-Kurcze , gdzie my jesteśmy? – Zdziwił się Alex.
-To chyba Australia, widziałam po drodze znak zjazdu na Sydney - Jantar była zawsze bardziej spostrzegawcza. – Męczy mnie jednak jedna sprawa. Ciągle zastanawiam się, dlaczego to zro-biłeś. Jesteś skończony. Jak nas złapią, ciebie tez odeślą na Kromerię? - zmartwiła się.
-Bo cię kocham głuptasie. Nie mogłem pozwolić na to, żeby cię zabrali. Już nigdy byśmy się nie spotkali. -uśmiechnął się do niej ciepło i przytulił ją mocno do siebie.
Nawet nie opierała się, sama zdziwiona swoim zachowaniem. Chyba jednak ciągle coś do niego czuła, choć przez ostatnie lata zupełnie wyrzuciła go z pamięci.
Jednak, jak to mówią na Ziemi –Stara miłość nie rdzewieje. Mimo, że to, co łączyło ją i Alexa róż-niło się zdecydowanie od związku z Marcusem czuła, że nie jest jej obojętny.
-Mamy całą noc na oddalenie się z tego miejsca- Jantar zadecydowała-Trzeba wykombinować ja-kiś ziemski pojazd, ale nie mamy pieniędzy.
-Czekaj, mam pomysł.
Alex wszedł do przydrożnego baru, który o tej porze był pełen ludzi. Jantar podążyła za nim zastanawiając się, co chce zrobić.
-Przed barem zaparkowałem super nowoczesny transporter. -odezwał się dość głośno, aby prze-krzyczeć panujący wewnątrz gwar. Ludzie ucichli i spoglądali na niego trochę jak na wariata.
-To daj gościu ogłoszenie do gazety –roześmiał się jakiś starszy człowiek, a reszta ludzi w barze zawtórowała mu tubalnie.
Alex nie zwracając uwagi na śmiech, ciągnął da-lej.
-Mam propozycję. Chcę zamienić go na jakiś szybki wozik.
Zdziwieni ludzie zaczęli się podnosić ze swoich miejsc, żeby zobaczyć, co ten wariat im chce wcisnąć.
Jantar spoglądała na całą tę sytuację z boku, po-dziwiając pomysłowość Alexa, który w końcu dogadał się z jakimś facetem i pomachał do niej, aby do niego podeszła.
-Wsiadaj?- wskazał na czarny, dość duży samo-chód.
Jantar przeczytała na tyle auta nazwę –Mercedes-otworzyła drzwi i usiadła za kierownicą.
Ruszyli przed siebie, zostawiając swój transporter w rękach zadowolonego Ziemianina. Mieli na-dzieje, że do wschodu słońca zdążą odjechać do-statecznie daleko, aby znaleźć jakieś bezpieczne schronienie i odpocząć.
Jechali całą noc, najpierw Alex trochę drzemał
w fotelu, potem zmienił ją, żeby mogła trochę odpocząć.
Jantar przyjęła z ulgą propozycję odpoczynku. Zamknęła oczy i miała nadzieję, że zaśnie, ale sen nie przychodził, choć oczy szczypały ze zmę-czenia a głowa ciążyła niemiłosiernie.
Przed oczami zobaczyła Marcusa machającego do niej ręką, biegającego z latawcem po plaży tuż przed ich domem i śmiejącą się w głos małą dziewczynkę, która aż klaskała z uciechy.
-Mamo, zobacz jak tatuś świetnie puszcza lataw-ca-roześmiała się głośno Aurora- Chodź tu do nas, pobawimy się razem.
Samo to wspomnienie wywołało w niej wzrusze-nie a łzy same cisnęły się do oczu.
-Po, co ja wracałam? Trzeba było tam zostać, powiedzieć Marcusowi prawdę. Na pewno by ją zrozumiał. Perlisty śmiech ich córeczki brzmiał jej w głowie i sprawiał ogromny ból nie tylko psychiczny, ale i niemal fizyczny. Te myśli nie pozwalały jej zasnąć, a po policzkach zaczęły spływać łzy.
-Co ci jest? Dlaczego płaczesz?- z rozmyślań wyrwało ją pytanie Alexa.
Otworzyła oczy wracając do rzeczywistości.
-Nic mi nie jest. – skłamała - Martwię się o Miriam.
-Nic jej nie będzie. Odsiedzi trzy miesiące i wróci do pracy. –pocieszał ją najlepiej jak potrafił.
-Ale to moja wina. Ja ją w to wplatałam.
-Nie obwiniaj się, to nie twoja wina. Ona sama podjęła decyzję. -próbował przemówić jej do roz-sądku.
Jantar zamknęła oczy próbując przywołać obraz córki i Marcusa. Niestety wizja uleciała, pozosta-ło tylko brzmienie głosu Aurory wołającej -Mamo, mamo......

Myślami wróciła do chwili, gdy spotkała Marcusa pierwszy raz.
Spotkali się na drugi dzień niby przypadkiem. Otrząsnęła się już z zauroczenia, które ją ogarnę-ło, kiedy pierwszy raz zobaczyła swoją potencjal-ną ofiarę. Przynajmniej tak jej się wydawało. Wiedziała gdzie go znajdzie. Ruszyła pewnym krokiem na plażę, za paskiem tkwił dezintegrator, którego miała użyć we właściwej chwili.
Tym razem nie pozwoli mu zawładnąć sobą, wy-kona zadanie i wróci na stację.
Szedł spokojnie naprzeciwko niej, bosymi stopa-mi brodząc w ciepłym morzu. Białe spodnie miał podwinięte do kolan, a morskie fale obmywały mu stopy. Wydawał się być zadowolony z życia.
Jak tak spoglądała na niego z daleka, nie mogła uwierzyć, że ten beztrosko wyglądający facet może być sprawcą takiej katastrofy dwóch planet. Jednak skoro rada tak zdecydowała, nie mogło być mowy o pomyłce.
W końcu jest profesjonalistką. Wykonała już nie jedno takie zadanie. Nie będzie się wahać i za-stanawiać nad słusznością decyzji rady. Oni wie-dzą , co robią.
Marcus spostrzegł ją z daleka, zamachał do niej radośnie ręką. Przyspieszył kroku , jakby obawiał się, że znowu mu ucieknie. Podbiegł do niej rado-śnie. Za plecami coś trzymał. Gdy stanęli przed sobą twarzą w twarz, wyciągnął rękę zza pleców. Tym razem trzymał w niej malutki pączek róży.
-To dla mnie? –wyszeptała ze wzruszeniem w głosie.
Kiwnął głową i podał jej różyczkę.
Znowu zakręciło się jej w głowie, postanowienie natychmiastowego wykonania zadania prysło jak bańka mydlana. Zatonęła w głębi jego rozczulają-cego wzroku i rozbrajającym uśmiechu. Kolana jej zmiękły, nogi zrobiły się jak z waty. Uśmiechnęła się do niego naprawdę szczerze. Coś było w tym facecie. Nie potrafiła tego okre-ślić, ale czuła to jakoś odruchowo.
-Dowiem się wreszcie czegoś od ciebie? Chciała-bym wiedzieć jak się do ciebie zwracać.-powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Mam na imię Jantar- bąknęłam nieśmiało.
-A ja jestem Marcus, miło mi.
-Wiem. -zorientowałam się, że powiedziałam za dużo.
-O to coś nowego!- roześmiał się ukrywając swo-je lekkie zdziwienie – A można wiedzieć skąd?
-Aaaa..... -zająknęłam się, szybko szukając w myślach jakiegoś rozsądnego wytłumaczenia. – Mówiłeś mi to już. -nie miałam pojęcia czy uwie-rzy.
- Możliwe.
-Przejdźmy się – zaproponowałam, żeby szybko zmienić temat i odwrócić uwagę od tej niefortun-nej uwagi.
-O niczym innym nie marzyłem, ale bałem się, że znowu mi uciekniesz. - był bardzo zadowolony.
Długo szliśmy plażą zapatrzeni w piękny zachód słońca, wymieniając uwagi na temat uroku tego miejsca.
W pewnym momencie ten prawie nieznajomy mi człowiek wziął mnie za rękę. Nie zaprotestowa-łam. Było mi dobrze, poczułam się bezpieczna.
Doszliśmy wreszcie do pięknego domu zbudowa-nego na klifie tuż nad brzegiem morza.
-Tu mieszkam. Zapraszam na kawę- powiedział zachęcająco.
-Nie wiem czy powinnam!
- Nie tylko powinnaś, ale musisz? –Chwycił mnie mocniej za rękę i przyśpieszył kroku , jakby chciał mnie tam zaciągnąć na siłę, ale nie musiał. I tak przyjęłabym zaproszenie. W jego domu ła-twiej będzie mi wykonać zadanie i zniknąć. Jesz-cze wtedy miałam taki zamiar.

Brak komentarzy: