Jantar z mojej wyobraźni.

Jantar z mojej wyobraźni.

wtorek, 26 listopada 2013

JANTAR i SŁOŃCE. ROZDZIAŁ 10.


ROZDZIAŁ 10.

 Przez cała drogę zastanawiali się jak najszybciej dostać się na północ kraju. Wybrali miejscowość położoną najdalej na północy –Verde. Była to osada rybacka położona na kole podbiegunowym. Panujące tam przez 10 miesięcy ciemności, czyli tak zwana noc polarna, dawała im pewnego rodzaju bezpieczeństwo.
Postanowili poszukać jakiegoś prywatnego samolotu, który ich tam zawiezie. Nie było to trudne. Pogoda była dobra, więc za odpowiednią opłatą namówili młodego Norwega na lot. Lars, bo tak miał na imię pilot, okazał się być niezłym gadułą i na dodatek świetnie znał angielski i dość dobrze francuski.


Samolot, którym lecieli był niewielkich rozmiarów awionetką.
Lot był długi, musieli kilka razy tankować na maleńkich lotniskach. Mieli przy tym okazję podziwiać niesamowitą przyrodę tego nieznanego im kraju. Norwegia z lotu ptaka wyglądała przepięknie. Szczególnie zachwyciły ich fiordy, surowe góry oblane z trzech stron morskimi falami, spacerujące po bezdrożach stada reniferów. Na podziwianiu widoków spędzili większą część podróży.

-A, co z twoją pracą kochanie? –Jantar przytuliła się do męża.
-Zadzwonię do szefa z prośbą o bezterminowy urlop, a może się nawet zwolnię, skoro moje badania mają wyrządzić takie szkody, to lepiej je przerwać. - zastanawiał się głośno.
-Niezły pomysł. - wtrąciła się Miriam.

Im dalej lecieli na północ,  tym bardziej robiło się szaro.
-Dlaczego chcecie lecieć akurat do Verde? Tam nie ma nic ciekawego.  Po za ciemnościami przez większość roku. - zaciekawił się Lars.
-Szukamy spokoju. O to nam właśnie chodzi. Odpowiada nam to, co mówisz. –odezwała się Jantar, uśmiechając się rozbrajająco do pilota.
-Jesteśmy naukowcami, badamy zorze polarne-dodała Miriam,  chcąc rozwiać wątpliwości pilota.
Spojrzał na nich trochę dziwnie. Rzeczywiście nie wyglądali na naukowców, nie mieli żadnego bagażu,  oprócz kartonowego pudła. Stroje też mieli nieprzystosowane do panującego tu zimna        i surowego klimatu.
-Chyba będziecie musieli zrobić niezłe zakupy – uśmiechnął się. –Zatem proponuję zahaczyć        o  jakieś większe miasto po drodze, bo w Verde będziecie mieli z tym spore kłopoty. Nie znam dobrze tej osady, ale o ile mnie pamięć nie myli jest tam tylko jeden sklep, w którym można wprawdzie kupić większość rzeczy, ale niektóre trzeba zamawiać i czasem dość długo czekać, aż trafi się tam jakiś lot. -dodał rzeczowo z miną znawcy i stałego bywalca tych terenów.

W trakcie ucieczki zupełnie zapomnieli o zmianie klimatu. Postanowili nie wypytywać Larsa o nic więcej, żeby nie wzbudzać jego ciekawości.
Wylądowali w Narwiku, dość dużym mieście. Lars stwierdził, że musi trochę odpocząć przed dalsza podróżą, a im zaproponował zakupy             w pobliskim markecie.
Udał się do hangaru, gdzie serdecznie przywitał się ze znajomymi mechanikami, którzy prawie natychmiast zabrali się za przegląd silnika jego samolotu. Trzeba było zatankować paliwo, wymienić olej, sprawdzić wszystkie urządzenia. Loty na koło podbiegunowe były niezbyt bezpieczne. Na tym odludziu maszyna musiała być sprawna w stu procentach, ponieważ często              w razie jakiejś awarii pilot mógł liczyć tylko na siebie.

Czwórka przypadkowych podróżników udała się do wskazanego sklepu. Zakupili dwa komplety ciepłych ubrań dla Marcusa i Miriam. Pozostałe dwie panie mogły ubrać się za darmo,  dzięki swoim sposobom oszczędnościowym – jak się śmiał Marcus. Po wyjściu ze sklepu natychmiast przebrali się w zakupione ubranka, a Jantar i Aurora dokonały tego swoim sprawdzonym sposobem, co wywoływało u ich córki niezmiennie dobry humor. Nie chcieli tego robić wewnątrz, obawiali się, bowiem, że ktoś może zauważyć te dziwaczne przebieranki.
Weszli do hangaru, w którym zniknął ich pilot. Lars pomachał do nich radośnie.
-Tu jestem! Widzę, że postaraliście się                        o właściwy strój. -uśmiechnął się. - Nie macie ochoty zrobić sobie małej wycieczki po mieście? Ja się musze trochę zdrzemnąć, żeby bezpiecznie dostarczyć was na miejsce. Wam tez radzę znaleźć sobie jakiś przytulny hotelik. Spotkamy się tu jutro rano o szóstej tutejszego czasu. Właśnie przestawiliście sobie zegarki?- potok słów wypływający z ust pilota trochę ich zbił                     z tropu. Tyle pytań na raz.

Przestawili zegarki i poszli poszukać jakiegoś miejsca na nocleg, a poza tym wypadałoby też coś zjeść. Dopiero teraz ich żołądki przypomniały o swoim istnieniu.
Fakt, lecieli już dosyć długo. Należało odpocząć, rozprostować kości.


Weszli do pobliskiego baru. Usiedli przy jedynym pustym stoliku. Otworzyli menu i spotkała ich niespodzianka.
Wszystko napisane było  w  języku norweskim. Cała nadzieja w kelnerce, która zmierzała do nich z szerokim uśmiechem. Może zna angielski albo francuski?

Marcus odwzajemnił uśmiech zgrabnej Norweżki i zagaił do niej po francusku. W bezradnym geście rozłożyła szeroko ręce.
-Może po angielsku?- Podpowiedziała. Jantar.
-Chcieliśmy się zamówić coś do zjedzenia  -     .                  odezwał się po angielsku Marcus.
-Polecam kurczaka z ziemniakami i zestawem surówek. - zaproponowała kelnerka.
Marcus odetchnął z ulgą. Przynajmniej zjedzą coś, co znają, a nie jakieś wymyślane potrawy, których nazw nawet nie potrafili przeczytać ani wymówić.
-Poprosimy cztery razy i do tego coś gorącego do picia.

Nie czekali długo. Mimo dużego ruchu, który panował w barze, szybko doczekali się na swoje danie. Nawet nie zdążyli porozmawiać o swojej ewentualnej przyszłości.
Byli tak głodni, że nawet nie mieli siły myśleć.
Zapachy z kuchni drażniły im kubki smakowe,
 a ślina sama napływała do ust, żołądki zaczynały im się boleśnie dawać we znaki.

Pachnący, przypieczony kurczak wyglądał smakowicie, do tego kolorowe suróweczki i fryteczki. Aż chciało się jeść.
Kiedy w pośpiechu zaspokoili pierwszy głód, zaczęli powoli delektować się smakiem tej prostej potrawy.
-Czemu nie zamówiliśmy jakiejś ryby, wszak to Norwegia?- roześmiali się pogodnie, jakby nie czyhały na nich liczne niebezpieczeństwa i niepewna przyszłość.
Dopiero teraz rozejrzeli się wokół siebie. Przy stolikach i przy barze siedzieli wyglądający przyjaźnie tubylcy. Wszyscy popijali jakieś trunki, jedli smakowicie wyglądające potrawy, prowadzili wesołe rozmowy, uśmiechali się do siebie i do wszystkich wokół.

Gdy już skończyli swój posiłek i wypili po kubku gorącej, parującej herbaty, zamówili dla siebie po piwie, a dla Aurory sok pomarańczowy.
Sącząc powoli napoje zaczęli rozmawiać o tym, co dalej.

Od obsługującej ich kelnerki dowiedzieli się, że na piętrze baru znajdują się pokoje do wynajęcia.
Nie mieli ani ochoty, ani siły na zwiedzanie Narwiku.

Wynajęli dwa dwuosobowe pokoje. Jeden zajęli małżonkowie Deco, a drugi Miriam i Aurora.
Postanowili trochę odpocząć. Po obfitym posiłku poczuli się zmęczeni. Nie znali swojej przyszłości. Jantar przez chwilę próbowała rozmawiać z   mężem, ale oczy jej się kleiły ze zmęczenia.
-Marcus, co my teraz poczniemy? Co będzie          z naszą rodziną?- w odpowiedzi usłyszała tylko ciche pochrapywanie ukochanego, którego wydarzenia ostatnich dni na pewno zmęczyły, a przede wszystkim zmieniły całe jego życie.
Postanowiła zajrzeć do dziewczyn. Zapukała, ale nikt nie odpowiadał. Zaniepokojona uchyliła drzwi, ale ku swojej uldze zobaczyła dwie bardzo bliskie jej śpiące istoty, przytulone do siebie na wielkim małżeńskim łożu. Tylko takimi pokojami dysponował motel. Oni mieli takie samo wielkie łóżko, które w innej sytuacji, aż się prosiło o wykorzystanie. Wróciła do pokoju w, w którym na dobre chrapał już Marcus. Została sama ze swoimi myślami. Była bardzo zmęczona, ale sen nie chciał przyjść. Zeszła na dół do baru. Zamówiła mocnego drinka, w nadziei, że pomoże jej to szybciej usnąć, ale zamiast tego rozczuliła się na dobre. Łzy same ciekły jej po twarzy. Czuła się winna. Ona ich w to wszystko wciągnęła.
Tkwiła głęboko w rozmyślaniach o swoich winach, kiedy podeszła do niej znajoma kelnerka.          Z troską w oczach zapytała –
-Dobrze się pani czuje?
-Względnie. Fizycznie nic mi nie dolega, poza zmęczeniem. , ale mam problemy, z którymi sobie nie radzę sama.
-Niech się pani położy. Sen przyniesie ulgę. Spojrzy pani na świat jutro pogodniej.
Uśmiechem podziękowała za troskę i postanowiła pójść na górę, może uda się jej zasnąć.
Podniosła się z krzesełka przy barze, trochę zakręciło jej się w głowie. To pewnie ze zmęczenia i ze stresu, bo jeden drink nie powinien był wywołać u niej takich efektów.

Jakieś dziwne hałasy zaniepokoiły ją na zewnątrz. Ale to tylko kilku wyrostków próbowało się zabawić.

Poszła na górę, zajrzała po drodze do pokoju dziewczyn w nadziei, że dalej śpią w najlepsze.
Aurory nie było.
Obudziła natychmiast Miriam, mając nadzieję, że coś wie, ale okazało się, że cały czas spała,   niczego nie słyszała.
Ubrała się szybko i obie błyskawicznie zbiegły na dół, wypytując każdego napotkanego człowieka
o dwunastolatkę, ale na wiele się to nie zdało. Większość z nich nie znała żadnego języka, poza norweskim.
Zresztą zafascynowana swoimi niedawno odkrytymi umiejętnościami, Aurora mogła się „przebrać”.
Obiegły cały motel, zajrzały do każdego nawet najmniejszego pomieszczenia. Nigdzie jej nie było. Przeszukały bar, zapytały kelnerkę. Nic nie wiedziała.

Wybiegły na dwór i wtedy zobaczyły grupę nastolatków zaśmiewających się do łez z kogoś, kto stał pośrodku kręgu.
Postać ta w szybkim tempie zmieniała kolor, długość włosów, fryzurę i ubrania. Wszyscy bawili się wyśmienicie.
Obie odetchnęły z ulgą.
Znalazły ją.
 To dwunastoletnie dziewczę nie zdawało sobie sprawy z tego, co robi i na jaki stres naraziła matkę.
-Aurora, chodź tu natychmiast. - krzyknęła matka-  Co ty wyprawiasz?
Młoda dama posłusznie pomaszerowała w kierunku wołających ją kobiet. , a zadziwiona młodzież spoglądała z dezaprobatą na te, które przerwały im dobrą zabawę.
-O, co ci chodzi, mama? – Aurora była niepocieszona.
-Już ci kiedyś tłumaczyłam, jak ludzie traktują takie wybryki.
-Oj, ale mnie tu nikt nie zna. – oburzała się Aurora.
-Czy zdajesz sobie sprawę, jakiego stracha nam napędziłaś? Bałam się, że ci się coś stało. - karciła ją matka. - Mogłaś się zgubić.
-Oj, mamo, przecież nie odeszłam daleko, chciałam się tylko rozejrzeć po okolicy.
-Ech! Dziecko - westchnęła Jantar. Mocno przycisnęła ukochaną córkę do piersi.

Wróciły we trójkę do swoich pokoi.
Jantar obudziła Marcusa i opowiedziała mu, co się stało, był przerażony.
Chciał nawet pójść porozmawiać poważnie z córką, ale powstrzymała go.
-Zostaw , już ją skarciłam.
-Ona jest taka nieodpowiedzialna. - zdenerwował się ojciec.
-Ma dopiero dwanaście lat, zmądrzeje. -uspokajała. - Chodźmy spać.
Marcus uśmiechnął się do żony, otulił ją swoim silnym ramieniem i mocno ucałował.

Rano przebudzili się wypoczęci i pełni nowych nadziei.
Zjedli w barze na dole jajka na bekonie, wypili mocną kawę i tuż przed szóstą rano zjawili się na lotnisku.
Lars czekał na nich gotowy już do dalszej drogi.
-Witam szanownych państwa. Już myślałam, żeście się rozmyślili i zostajecie tutaj.
-Jak daleka jeszcze droga przed nami? – zapytała rzeczowo Aurora.
-Wieczorem będziemy na miejscu, młoda damo.  - roześmiał się pilot. –To bardzo długi kraj.
Norwegia była rzeczywiście długim krajem. Rozciągała się na długości ponad tysiąca kilometrów.

Wylecieli w przeciągu pół godziny. Zgodnie         z planem lotu o właściwej porze znaleźli się nad Verde. Pilot długo jednak latał w poszukiwaniu znanych mu miejsc.
-Cholera! Chyba coś się zepsuło. Powinniśmy być już na miejscu. A tu pustka. Nic z tego nie rozumiem.

Skontaktował się z innymi samolotami będącymi w pobliżu. Wszyscy piloci mieli ten sam odczyt. Verde zniknęło. Choć wydawało się to nieprawdopodobne, rzeczywistość była brutalna.
Obejrzał się na pasażerów, wszyscy drzemali.

Zaczął popadać w lekką panikę, rozmawiając
z pilotem innego samolotu i słuchając jego relacji.
-Posłuchaj! – mówił tamten- Wczoraj słuchałem wiadomości. Mówili, że małe lotnisko koło Oslo, nie pamiętam jego nazwy, zniknęło nagle, jakby je ktoś zmiótł z powierzchni Ziemi, a dzisiaj donosili, że nie ma Verde. Tutaj zdarzyło się to samo.
-Zdziwisz się, ale ja lecę właśnie z tego lotniska koło Oslo do Verde i wiozę trochę dziwnych pasażerów. - odpowiedział Lars.
-No, nie gadaj!
-Jesteś pewien, że Verde nie istnieje?
-A gdzie ty jesteś? Czyż nie nad Verde?
-No. Według odczytów urządzeń nawigacyjnych powinienem widzieć lądowisko w Verde. Jednak nie widzę. - odpowiedział niepewnie Lars, nie wierząc własnym oczom. Nieraz tu latał. Nie ma tego, co powinno być. Co jest grane????????????

Obleciał teren kilka razy, uważnie obserwując horyzont. Może zepsuły mu się urządzenia nawigacyjne, ale nie, wszystko było w porządku. Zaczął podchodzić do lądowania na pustkowiu. Przeprowadził w tym czasie jeszcze kilka rozmów przez radiotelefon, które potwierdziły sytuację i posadził maszynę na lodowatej pustyni.

Wyskoczył z samolotu i zaczął biegać dookoła. Ten widok zobaczyli przebudzeni ze snu zdziwieni podróżnicy.
Jantar i Miriam wyskoczyły z samolotu i prawie jednocześnie dopadły Larsa.
- Gdzie my jesteśmy? Co to za pustkowie? To miała być mała osada, ale bez przesady !
-W Verde- rozłożył bezradnie ręce pilot i zachichotał histerycznie.
-Przecież tu nic nie ma – rozejrzały się, dookoła, ale zobaczyły tylko pustkowie i hulający po nim zimny wiatr.
-No właśnie! Było i nie ma. - śmiał się histerycznie pilot.
-Co ty bredzisz człowieku? Pewnie się zgubiłeś albo ten twój gruchot się zepsuł.
-Nic się nie zepsuło. Lotniska pod Oslo też nie ma.
-Jak to nie ma?- osłupiały. -Jak może coś być,    a potem przestać być?
Dziewczyny zaczynały coś podejrzewać. Nagle obie wyciągnęły dezintegratory i skierowały je        w stronę przerażonego pilota.
-Mów, co wiesz, bo nie wyjdziesz z tego żywy!
-Kim wy u diabła jesteście?
-Nie zadawaj głupich pytań, tylko gadaj.
-Parę minut po naszym starcie lotnisko zniknęło, po prostu zmiotło je z powierzchni ziemi. Wczoraj to samo wydarzyło się tutaj.
W potężnym rozbłysku!!! Rozpłynęło się całe miasteczko. - Lars cały się trząsł.
-Skąd to wiesz?
- Rozmawiałem z pilotami, którzy to widzieli. Sami ledwie uszli z życiem.

Jantar opuściła na chwilę broń. Spojrzała na Miriam i wiedziała, że muszą porozmawiać. Zawołały Marcusa.
Aurora nieświadoma niczego, dalej drzemała         w samolocie.
-Masz –podała mu swoja broń – i nie spuszczaj go z oka.
-Co się stało? – Przecierał zaspane oczy.
-Później ci wyjaśnię. Teraz go pilnuj.

Odeszły na bezpieczną odległość.
-Cos z tego rozumiesz?- Zapytała Jantar. – To robota Kromerian? Skąd wiedzą gdzie jesteśmy? Aurora jest cały czas z nami.
-Chyba się domyślam. Marcus kupował bilety. Jak za nie zapłacił? Poczekaj. -wpadła na pewien pomysł.
Miriam odeszła kilka kroków, porozmawiała         z mężem koleżanki. Po krótkiej chwili wróciła.
-Płacił karta kredytową. Tak nas namierzyli.
-Widzę, że nie przebierają w środkach. Są zdesperowani.
-Ale żeby likwidować całe lotnisko i osadę? – zdziwiona Miriam nie mogła dojść do siebie. - Przecież w ten sposób zbili ludzi i tylu samo mieszkańców NASZEJ planety.

Nagle usłyszały jakąś szamotaninę i krzyki. Pobiegły w tamtą stronę. Na zmarzniętej ziemi leżał nieprzytomny Marcus, a pilota nie było. Jantar pochyliła się nad mężem, zbadała puls, obejrzała obrażenia.
-Żyje. - odetchnęła z ulgą.
Usłyszały ryk startującej maszyny. Ku swojemu przerażeniu zrozumiały, że pilot zamierza ich tu zostawić.
-Rany boskie, Aurora! -nagle przypomniały sobie o śpiącym wewnątrz samolotu dziecku.
Zaczęły pędzić, co sił w nogach za kołującym samolotem, ale nie miały żadnych szans. Zobaczyły tylko jak startuje.










Brak komentarzy: