ROZDZIAŁ 4.
Zostały wyprowadzone z sali głównej, każda w oddzielnej eskorcie.
Miriam odprowa-dzono do izolatki, gdzie miała spędzić następne trzy
lata.
Jantar prowadzono do terminalu lotów, skąd mia-ła być odesłana na Kromerię prosto do tamtejsze-go więzienia.
Otrząsnęła się już nieco z szoku po usłyszeniu wyroku. Szła posłusznie
jak owca prowadzona na rzeź, ale w głowie kołatało się tysiące myśli.
Nagle usłyszała za sobą szybko zbliżające się kroki. To Alex biegł, co sił w nogach, chciał się
z nią pożegnać, przytulić.
-Stać! Zatrzymać się! Mam zezwolenie rady na rozmowę! – biegł wymachując jakimś papier-kiem.
Stanęli. Dowódca eskorty podszedł do zadysza-nego Alexa, wziął od niego pozwolenie, przeczy-tał uważnie i skinął głową.
Żołnierze rozstąpili się dopuszczając go do ska-zanej.
Alex podszedł do Jantar, wziął ją delikatnie za rękę, spojrzał w jej
oczy z głębokim żalem. Czuł się zraniony, że o nim zapomniała i związała
się
z jakimś Ziemianinem, że go zdradziła zaprze-paszczając szansę na ich wspólna przyszłość.
-Jantar, kochanie! Dlaczego nic nie powiedziałaś? Dlaczego się nie broniłaś?- zarzucał ją pytaniami.
-A, co by to dało! I tak już wydaliście wyrok.- spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
-Spróbuję coś wymyślić. Złożymy apelacje, nie trać nadziei. - Alex
próbował ją pocieszać. Ści-skał ją, co raz mocniej za rękę, bojąc się,
że już jej nigdy nie zobaczy.
Wspólnie przeżyli tyle pięknych chwil
i to miało się tak skończyć. Miała zniknąć na zawsze z jego życia. Nie
to niemożliwe. Musi to jakoś zmienić. Nie pozwoli żeby ja stąd zabrali.
Jeśli pozwoli, aby odlecieli na Kromerię naprawdę jej już nigdy nie
zobaczy. Coś musi wymyślić.
Wiedział, że apelacja jest niemożliwa, wiedział, że decyzja rady jest nieodwołalna. I ona też to wiedziała.
Nagle, podjął desperacką decyzję – pomoże jej uciec-to jedyna szansa dla niej i dla niego, żeby jej nie stracić.
W terminalu lotów stał już przygotowany lądow-nik do odtransportowania
Jantar do więzienia. Ale tam będą żołnierze. Trzeba wymyślić coś innego.
Nachylił się nad nią tak jakby chciał ją pocałować.
-Zwiewamy Mała. - wyszeptał ledwie słyszalnym głosem.
Spojrzała na niego zdziwiona. Był ostatnią osobą, od której
spodziewałaby się pomocy. Mimo, że ją kochał, ona go przecież zdradziła.
Wybrała życie z innym mężczyzną.
-Uważaj!- krzyknął Alex i jednym
wprawnym ruchem ręki odebrał najbliżej stojącemu, niczego nie
spodziewającemu się żołnierzowi broń. Wy-celował nią w zaskoczonych
członków eskorty.
-Pod ścianę!- wrzasnął- Oddać broń!
Żołnierze
posłusznie rzucili broń na podłogę. Alex sięgnął po kajdanki, skuł ich
nimi i we-pchnął do małego pomieszczenia, przy którym się akurat
zatrzymali. Wiedział, że nie będą stawiać dużego oporu. Alex był
przecież jednym z naj-ważniejszych członków rady.
Jantar patrzyła
na to wszystko z osłupieniem. Przerażona tym jak pogrąża się przez nią
następ-na osoba. Najpierw Miriam, teraz Alex. Miała wyrzuty sumienia,
ale stało się. Nie mieli chwili do stracenia.
Rzucili się oboje do ucieczki, gnali przed siebie bez żadnego planu. I nagle przypomniała sobie.
-Magazyn broni! -krzyknęła.
Alex uśmiechnął się, wiedział, co miała na myśli, w lot pojął koncepcję, która powstała w jednej sekundzie.
Wpadli zdyszani do magazynu, jeden rzut oka
i oboje bez zastanowienia pobiegli do stojącego najbliżej wyjazdu transportera.
Jantar usiadła za kierownicą , odpaliła go bły-skawicznie, a Alex
pobiegł do drzwi. Otworzył je na oścież i wskoczył do pojazdu już
wyjeżdżają-cego z zawrotną prędkością na drogę, która stanę-ła przed
nimi otworem.
Pędzili przed siebie nie wiedząc gdzie się znajdu-ją.
Ich stacja zmieniała położenie w stosunku do Ziemi. Była zawsze tam
gdzie Słońce.
A teraz byle dalej od Słońca. Byle szybciej.
Pę-dzili przed siebie w milczeniu, rzucając na siebie tylko krótkie
spojrzenia. Dopiero, kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości, a
Słońce zaczęło zachodzić za horyzont poczuli się bezpieczniej.
Oni
oddalili się od stacji i stacja oddaliła się od nich, poruszając się
zgodnie z rytmem doby na tej planecie. Póki będzie ciemno, będą
względnie bezpieczni. Właściwie mają jakieś 24 godziny, zanim Słońce nie
znajdzie się w tym samym miejscu. W tym czasie oddalą się też od orbity
stacji.
Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno postanowili
zatrzymać się na krótki odpoczynek, porozma-wiać. Od czasu ucieczki nie
zamienili ze sobą prawie ani jednego słowa, spoglądali tylko na siebie
ukradkiem.
Jantar zatrzymała transporter na jakimś parkingu. Wyglądał trochę dziwnie przy normalnych ziem-skich samochodach.
-Musimy chyba zmienić środek transportu. -Alex mrugnął do niej zawadiacko okiem – Za bardzo rzucamy się w oczy.
-A po za tym, kiedy ostatnio patrzyłaś w luster-ko?- uśmiechnął się przewrotnie.
-O Boże! – nagle Jantar przypomniała sobie o swojej
ostatniej metamorfozie. Musiała wyglą-dać dziwacznie w ubraniu barwy
wojskowej i takich samych włosach. Wszystko w moro.
-Jak chcesz żebym wyglądała?- spytała, chociaż nie musiała, wiedziała, jaką Alex ją najbardziej lubił.
Pomrugała zabawnie oczami i już stała się dłu-gowłosą czarnulą –Alex
prawie się roześmiał w głos. Zawsze bawiły go te jej przemiany. To
śmieszne mruganie oczami.
-No tak już lepiej, przynajmniej przestali się na ciebie gapić. - roześmiał się perliście.
Jantar zawtórowała mu z zapałem. Śmiali się, obejmowali jak dawniej, jakby nic się nie wyda-rzyło.
-Kurcze , gdzie my jesteśmy? – Zdziwił się Alex.
-To chyba Australia, widziałam po drodze znak zjazdu na Sydney - Jantar
była zawsze bardziej spostrzegawcza. – Męczy mnie jednak jedna sprawa.
Ciągle zastanawiam się, dlaczego to zro-biłeś. Jesteś skończony. Jak nas
złapią, ciebie tez odeślą na Kromerię? - zmartwiła się.
-Bo cię
kocham głuptasie. Nie mogłem pozwolić na to, żeby cię zabrali. Już nigdy
byśmy się nie spotkali. -uśmiechnął się do niej ciepło i przytulił ją
mocno do siebie.
Nawet nie opierała się, sama zdziwiona swoim
zachowaniem. Chyba jednak ciągle coś do niego czuła, choć przez ostatnie
lata zupełnie wyrzuciła go z pamięci.
Jednak, jak to mówią na
Ziemi –Stara miłość nie rdzewieje. Mimo, że to, co łączyło ją i Alexa
róż-niło się zdecydowanie od związku z Marcusem czuła, że nie jest jej
obojętny.
-Mamy całą noc na oddalenie się z tego miejsca- Jantar
zadecydowała-Trzeba wykombinować ja-kiś ziemski pojazd, ale nie mamy
pieniędzy.
-Czekaj, mam pomysł.
Alex wszedł do przydrożnego baru, który o tej porze był pełen ludzi. Jantar podążyła za nim zastanawiając się, co chce zrobić.
-Przed barem zaparkowałem super nowoczesny transporter. -odezwał się
dość głośno, aby prze-krzyczeć panujący wewnątrz gwar. Ludzie ucichli i
spoglądali na niego trochę jak na wariata.
-To daj gościu ogłoszenie do gazety –roześmiał się jakiś starszy człowiek, a reszta ludzi w barze zawtórowała mu tubalnie.
Alex nie zwracając uwagi na śmiech, ciągnął da-lej.
-Mam propozycję. Chcę zamienić go na jakiś szybki wozik.
Zdziwieni ludzie zaczęli się podnosić ze swoich miejsc, żeby zobaczyć, co ten wariat im chce wcisnąć.
Jantar spoglądała na całą tę sytuację z boku, po-dziwiając pomysłowość
Alexa, który w końcu dogadał się z jakimś facetem i pomachał do niej,
aby do niego podeszła.
-Wsiadaj?- wskazał na czarny, dość duży samo-chód.
Jantar przeczytała na tyle auta nazwę –Mercedes-otworzyła drzwi i usiadła za kierownicą.
Ruszyli przed siebie, zostawiając swój transporter w rękach
zadowolonego Ziemianina. Mieli na-dzieje, że do wschodu słońca zdążą
odjechać do-statecznie daleko, aby znaleźć jakieś bezpieczne schronienie
i odpocząć.
Jechali całą noc, najpierw Alex trochę drzemał
w fotelu, potem zmienił ją, żeby mogła trochę odpocząć.
Jantar przyjęła z ulgą propozycję odpoczynku. Zamknęła oczy i miała
nadzieję, że zaśnie, ale sen nie przychodził, choć oczy szczypały ze
zmę-czenia a głowa ciążyła niemiłosiernie.
Przed oczami zobaczyła
Marcusa machającego do niej ręką, biegającego z latawcem po plaży tuż
przed ich domem i śmiejącą się w głos małą dziewczynkę, która aż
klaskała z uciechy.
-Mamo, zobacz jak tatuś świetnie puszcza lataw-ca-roześmiała się głośno Aurora- Chodź tu do nas, pobawimy się razem.
Samo to wspomnienie wywołało w niej wzrusze-nie a łzy same cisnęły się do oczu.
-Po, co ja wracałam? Trzeba było tam zostać, powiedzieć Marcusowi
prawdę. Na pewno by ją zrozumiał. Perlisty śmiech ich córeczki brzmiał
jej w głowie i sprawiał ogromny ból nie tylko psychiczny, ale i niemal
fizyczny. Te myśli nie pozwalały jej zasnąć, a po policzkach zaczęły
spływać łzy.
-Co ci jest? Dlaczego płaczesz?- z rozmyślań wyrwało ją pytanie Alexa.
Otworzyła oczy wracając do rzeczywistości.
-Nic mi nie jest. – skłamała - Martwię się o Miriam.
-Nic jej nie będzie. Odsiedzi trzy miesiące i wróci do pracy. –pocieszał ją najlepiej jak potrafił.
-Ale to moja wina. Ja ją w to wplatałam.
-Nie obwiniaj się, to nie twoja wina. Ona sama podjęła decyzję. -próbował przemówić jej do roz-sądku.
Jantar zamknęła oczy próbując przywołać obraz córki i Marcusa. Niestety
wizja uleciała, pozosta-ło tylko brzmienie głosu Aurory wołającej
-Mamo, mamo......
Myślami wróciła do chwili, gdy spotkała Marcusa pierwszy raz.
Spotkali się na drugi dzień niby przypadkiem. Otrząsnęła się już z
zauroczenia, które ją ogarnę-ło, kiedy pierwszy raz zobaczyła swoją
potencjal-ną ofiarę. Przynajmniej tak jej się wydawało. Wiedziała gdzie
go znajdzie. Ruszyła pewnym krokiem na plażę, za paskiem tkwił
dezintegrator, którego miała użyć we właściwej chwili.
Tym razem nie pozwoli mu zawładnąć sobą, wy-kona zadanie i wróci na stację.
Szedł spokojnie naprzeciwko niej, bosymi stopa-mi brodząc w ciepłym
morzu. Białe spodnie miał podwinięte do kolan, a morskie fale obmywały
mu stopy. Wydawał się być zadowolony z życia.
Jak tak spoglądała na
niego z daleka, nie mogła uwierzyć, że ten beztrosko wyglądający facet
może być sprawcą takiej katastrofy dwóch planet. Jednak skoro rada tak
zdecydowała, nie mogło być mowy o pomyłce.
W końcu jest
profesjonalistką. Wykonała już nie jedno takie zadanie. Nie będzie się
wahać i za-stanawiać nad słusznością decyzji rady. Oni wie-dzą , co
robią.
Marcus spostrzegł ją z daleka, zamachał do niej radośnie
ręką. Przyspieszył kroku , jakby obawiał się, że znowu mu ucieknie.
Podbiegł do niej rado-śnie. Za plecami coś trzymał. Gdy stanęli przed
sobą twarzą w twarz, wyciągnął rękę zza pleców. Tym razem trzymał w
niej malutki pączek róży.
-To dla mnie? –wyszeptała ze wzruszeniem w głosie.
Kiwnął głową i podał jej różyczkę.
Znowu zakręciło się jej w głowie, postanowienie natychmiastowego
wykonania zadania prysło jak bańka mydlana. Zatonęła w głębi jego
rozczulają-cego wzroku i rozbrajającym uśmiechu. Kolana jej zmiękły,
nogi zrobiły się jak z waty. Uśmiechnęła się do niego naprawdę szczerze.
Coś było w tym facecie. Nie potrafiła tego okre-ślić, ale czuła to
jakoś odruchowo.
-Dowiem się wreszcie czegoś od ciebie? Chciała-bym
wiedzieć jak się do ciebie zwracać.-powiedział z lekkim uśmiechem na
twarzy.
-Mam na imię Jantar- bąknęłam nieśmiało.
-A ja jestem Marcus, miło mi.
-Wiem. -zorientowałam się, że powiedziałam za dużo.
-O to coś nowego!- roześmiał się ukrywając swo-je lekkie zdziwienie – A można wiedzieć skąd?
-Aaaa..... -zająknęłam się, szybko szukając w myślach jakiegoś
rozsądnego wytłumaczenia. – Mówiłeś mi to już. -nie miałam pojęcia czy
uwie-rzy.
- Możliwe.
-Przejdźmy się – zaproponowałam, żeby szybko zmienić temat i odwrócić uwagę od tej niefortun-nej uwagi.
-O niczym innym nie marzyłem, ale bałem się, że znowu mi uciekniesz. - był bardzo zadowolony.
Długo szliśmy plażą zapatrzeni w piękny zachód słońca, wymieniając uwagi na temat uroku tego miejsca.
W pewnym momencie ten prawie nieznajomy mi człowiek wziął mnie za rękę.
Nie zaprotestowa-łam. Było mi dobrze, poczułam się bezpieczna.
Doszliśmy wreszcie do pięknego domu zbudowa-nego na klifie tuż nad brzegiem morza.
-Tu mieszkam. Zapraszam na kawę- powiedział zachęcająco.
-Nie wiem czy powinnam!
- Nie tylko powinnaś, ale musisz? –Chwycił mnie mocniej za rękę i
przyśpieszył kroku , jakby chciał mnie tam zaciągnąć na siłę, ale nie
musiał. I tak przyjęłabym zaproszenie. W jego domu ła-twiej będzie mi
wykonać zadanie i zniknąć. Jesz-cze wtedy miałam taki zamiar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz