Jantar z mojej wyobraźni.

Jantar z mojej wyobraźni.

sobota, 28 grudnia 2013

Opowiadanie wigilijne

karp
Karp
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Jak co roku, cała rodzina zjeżdżała się do mnie na Wigilię. W domu panował dziki szał zakupów, porządków, gotowania, pieczenia. Zawsze modliłam się, żeby o czymś nie zapomnieć. Świece, serwetki, ozdoby choinkowe, produkty spożywcze do przygotowania tych wszystkich świątecznych przysmaków. Na dwa, trzy dni przed wigilią zawsze kupowaliśmy żywe karpie. Wpuszczaliśmy je do wanny, aby wypłukały się z mułu w czystej, kranowej wodzie. Znajomi zawsze dziwili się jak mogę przed świętami zablokować sobie wannę na te parę dni, ale ja miałam swoja teorię, zaczerpniętą zresztą z mojego domu rodzinnego. I rzeczywiście karp był wybitny. Zawsze wszyscy mnie za niego chwalili, mówiąc, że u nich zawsze śmierdzi mułem. Wtedy uśmiechałam się pod nosem, przypominając sobie ich wcześniejsze docinki na temat wanny i bezsensowności tych działań. A jednak wyszło na moje.
W natłoku obowiązków nawet nie zauważyłam, że nadszedł dzień poprzedzający wigilię i czas zająć się karpiami. Trzeba je uśmiercić, pokroić, przyprawić i zostawić do jutra, kiedy to będą umieszczone w śmietanie i usmażone na patelni, a potem wchłonięte przez biesiadników wśród pomruków zadowolenia i zachwytu nad ich cudownym smakiem.
Byłam sama w domu i na powrót męża nie mogłam liczyć, bo wracał dopiero jutro z delegacji.

– Że też musieli mnie zostawić z tym samą. Cholera.– Powiedziałam na głos, jakbym chciała, żeby mnie ktoś usłyszał.
Stanęłam w drzwiach łazienki z młotkiem w jednej ręce, nożem w drugiej i deską do krojenia pod pachą. Spojrzałam na pływające w wannie bezbronne stworzenia. I nagle ogarnął mnie ten dziwny niepokój, strach przed tym, co miałam zrobić. Nigdy dotąd tego nie robiłam, zawsze zajmował się tym mój mąż. Poczuła się jak potencjalny morderca.
– A niech to szlag jasny trafi.– Pomyślałam i w jednym ułamku sekundy wiedziałam, co muszę teraz zrobić.
Wzięłam duże wiadro, nabrałam do niego wody i delikatnie włożyłam do niego karpie, które mieliśmy zjeść na jutrzejszej kolacji.
Przez głowę przebiegła mi myśl, o tym jak zareaguje mój mąż, jak juto wróci do domu, a karpi nie będzie.
Zbiegłam z wiadrem po schodach, rozlewając po drodze wodę. Ryby zachowywały się dziwnie spokojnie, w przeciwieństwie do mnie. Narzuciłam na siebie kurtkę, nacisnęłam głęboko na oczy czapkę. Wsiadając do samochodu czułam się jak złoczyńca. Złamałam chyba z tysiąc przepisów drogowych pędząc do pobliskiego jeziora, które znajdowało się niedaleko za miastem. Na szczęście nie było mrozu, bo wtedy jezioro mogłoby być zamarznięte. Zaparkowałam na brzegu i nie gasząc silnika podeszłam do brzegu z wiadrem w ręce. Ciężkie było jak diabli, ale wcale tego nie czułam. Spojrzała wokoło. Nigdzie nie było żywego ducha, zaczął siąpić drobny deszczyk. Ukucnęłam na brzegu, przechyliłam wiadro i z uśmiechem na twarzy szepnęłam – Miłego, dalszego życia. Nie dajcie się więcej złowić.
Wsiadłam do samochodu i uczuciem ogromnej ulgi i dobrze spełnionego zadania ruszyłam w drogę powrotną do domu. Deszcz siąpił coraz mocniej, widoczność spadła prawie do zera, świat okrył się kołderką mgły. Niestety tej zimy śnieg nie spadł na święta. Nie będzie białego Bożego Narodzenia.
Jechałam powoli w stronę miasta, zastanawiając się co powiem mężowi w temacie karpi. Nagle tuż przed maską samochodu wyrósł jak spod ziemi mężczyzna stojący na środku jezdni. Gwałtownie zahamowałam i z piskiem opon zatrzymałam się o kilka centymetrów przed dziwną postacią.
– Cholera.– Zaklęłam pod nosem. Postać nie poruszyła się nawet o milimetr. Na jego twarzy nie pojawiły się żadne emocje .Patrzyłam mu prosto w twarz, zastanawiając się cóż to za indywiduum. Czy ten człowiek chciał popełnić samobójstwo, czy napaść na mnie, zamordować, zgwałcić? Przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli.
Mężczyzna powoli podszedł do drzwi, otworzył je delikatnie, jednocześnie pochylając się do przodu i bez pytania, jedynie z delikatnym uśmiechem na twarzy usiadł na przednim fotelu koło mnie. Patrzyłam jak zahipnotyzowana. Powinnam była na niego nakrzyczeć, wezwać pomoc albo wyskoczyć z samochodu i uciekać z dzikim wrzaskiem, ale zamiast tego nacisnęłam pedał gazu i powoli ruszyliśmy do domu. Jakiś dziwny spokój ogarnął mnie i nagle przestałam myśleć o wszystkich złych rzeczach, które mogą spotkać kobietę, jeśli zabiera do samochodu obcego mężczyznę.
Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie ani jednym słowem. Moja głowę, duszę i ciało ogarniało delikatne ciepło i spokój.

*
Pokój wyglądał cudownie. Biały obrus okrywał świątecznie przystrojony stół, cudowne zapachy otulały delikatnie powietrze, w tle pobrzmiewała cichutko kolęda „Wśród nocnej ciszy”. Światełka na choince migotały ciepłym blaskiem. Wszystko było przygotowane do uroczystej kolacji. Nie było tylko smażonego karpia i mojego męża, który spóźniał się, co nieco. Za to za stołem przy choince siedział obcy człowiek, którego znalazłam w środku lasu na mokrej drodze, w tę cichą, jedyną taką noc w roku. Odkąd pojawił się w moim życiu ów dziwny jegomość, nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Siedział za stołem, przyglądał się mojej krzątaninie z delikatnym, ciepłym uśmiechem. Jakoś nie przyszło mi do głowy zapytać go o cokolwiek. Było to w moim przypadku, co najmniej dziwne, bo z natury rzeczy jestem ciekawską gadułą.
 W tym momencie usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Natychmiast pobiegłam na powitanie tak długo wyczekiwanego męża. Rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam namiętnie całować aż upuścił wszystkie torby z prezentami, które miał w rękach. Złapał mnie mocno za oba ramiona i odsunął od siebie patrząc na mnie takim wzrokiem jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
–Witaj, kochanie. Widzę, że nie mogłaś się mnie doczekać. – Wyszeptał zmysłowym tonem i zaczął delikatnie pieścić moją szyję.
Powstrzymałam go jednym ruchem ręki.
– Nie jesteśmy sami. Mamy gościa.– Szepnęłam najciszej jak się dało, żeby żaden dźwięk nie dotarł do uszu naszego siedzącego w salonie wigilijnego obcego mężczyzny.
– Co ty powiesz?! – Zdziwiony ton Grzesia nie wróżył nic dobrego. – A kogóż to przywiało do nas?
– Mam ci tyle do opowiedzenia. Nie uwierzysz, co mi się dzisiaj przydarzyło. – Szczebiotałam jak nakręcona, byle jak najbardziej oddalić moment wyjawienia prawdy.
Grześ delikatnie odsunął mnie na bok, bo stałam tak żeby nie widział wnętrza salonu i bezceremonialnie wpadł do salonu, jakby podskórnie wyczuwając, że to tam czekają go niespodzianki. Najpierw jego wzrok padł na suto zastawiony stół wigilijny, na którym oczywiście brakowało karpi, jego ulubionego dania, na które czekał przez cały rok, a potem dopiero ujrzał siedzącego za stołem mężczyznę, odzianego w sfatygowany prochowiec.
– Czyś ty zwariowała?!– Krzyczał i trząsł się ze złości. –Zawsze musisz wszystko zepsuć! Kto to w ogóle jest?– Patrzył na mnie wściekłym wzrokiem.
– Właśnie miałam ci przedstawić naszego gościa.– wyszeptałam drżącym głosem,  uświadamiając sobie, że nawet nie znam jego imienia.
– A gdzie karpie?– Wiesz przecież ,że bez tego nie ma Wigilii.
Opuściłam głowę, wbijając wzrok w podłogę. Wiedziałam, że tak będzie, ale sądziłam ,że uda mi się go jakoś udobruchać, używając swojego niezawodnego uroku.
W tym momencie nieznajomy odwrócił twarz i spojrzał na Grzesia tym samym wzrokiem, którym patrzył na mnie. Oblicze mojego męża zaczęło powoli się wypogadzać i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Grześ wyciągnął dłoń w jego kierunku i ciepłym tonem powiedział:
– Witam, nazywam się Grzegorz. Bardzo nam miło pana gościć.
Nieznajomy wstał, lekko skłonił głowę, uśmiechnął się i usiadł ponownie, jak gdyby nic się nie stało.
Nawet nie zdziwiło mnie to zbytnio, odwróciłam się i poszłam pozbierać rozrzucone w przedpokoju prezenty. Włożyłam je pod choinkę i usiadłam obok mojego męża, patrząc w oczy nieznajomego, który ciągle lekko się uśmiechał.
– Zacznijmy. –Powiedział spokojnie Grześ, biorąc do ręki talerzyk z opłatkiem. Podał mi kawałek, później wyciągnął rękę w stronę siedzącego naprzeciwko mężczyzny, który od razu włożył do ust podany mu kawałek opłatka.
– Złóżmy sobie życzenia. – Powiedziałam lekko wzruszonym głosem, czując instynktownie, że zaraz usłyszę coś niezwykłego.
Wstaliśmy, podeszliśmy do siebie wszyscy troje, jakbyśmy byli najbliższa sobie rodziną. Najpierw Grześ ucałował mnie i wyszeptał –
–Wesołych świąt, kochanie. Szczęścia i miłości.– Przytulił mnie mocno.
Poczułam, że musze w tym momencie spojrzeć na naszego gościa. Ten uśmiechnął się i jakby z przyzwoleniem skinął głową. Odwróciłam się do Grzesia, chcąc złożyć mu tradycyjne, aczkolwiek przepełnione miłością życzenia. Otworzyłam usta i mocno zdziwiłam się usłyszawszy mój własny głos, mówiący zupełnie, co innego niż myślała głowa.
– Posłuchaj kochanie. Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia. Stało się coś cudownego. Będziemy mieli dziecko.
 W tym momencie położyłam dłoń na moim bezpłodnym do tej pory brzuchu i poczułam dziwne ciepło bijące z mojego wnętrza i zrozumiałam, że to co wypowiedziały moje usta jest najczystszą prawdą.
Oczy mojego męża zrobiły się wielkie jak spodki.
– Jak to Martuniu? Jak,ja…k, ja..kkim cudem? Tyle badań, zabiegów i nic a teraz? Tak nagle?– Jąkał się, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał.
Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się szeroko, mocno ściskając mojego Grzesia za szyję. On całował mnie po oczach, czole, nosie, śmiejąc się perliście.
– Kocham cię maleńka.
W tym momencie usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi. To nasz nieznajomy opuścił nasz dom, zostawiając nas z naszą bezmierna radością.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, ale żadne z nas nie ruszyło się z miejsca, żeby go powstrzymać. Tylko ja wyszeptałam pod nosem:
– Karpie…

 autor:Joanna Terka 

Brak komentarzy: