ROZDZIAŁ 10.
Przez cała drogę zastanawiali się jak najszybciej
dostać się na północ kraju. Wybrali miejscowość położoną najdalej na północy
–Verde. Była to osada rybacka położona na kole podbiegunowym. Panujące tam
przez 10 miesięcy ciemności, czyli tak zwana noc polarna, dawała im pewnego
rodzaju bezpieczeństwo.
Postanowili poszukać jakiegoś
prywatnego samolotu, który ich tam zawiezie. Nie było to trudne. Pogoda była
dobra, więc za odpowiednią opłatą namówili młodego Norwega na lot. Lars, bo tak
miał na imię pilot, okazał się być niezłym gadułą i na dodatek świetnie znał
angielski i dość dobrze francuski.
Samolot, którym lecieli był
niewielkich rozmiarów awionetką.
Lot był długi, musieli kilka razy
tankować na maleńkich lotniskach. Mieli przy tym okazję podziwiać niesamowitą
przyrodę tego nieznanego im kraju. Norwegia z lotu ptaka wyglądała przepięknie.
Szczególnie zachwyciły ich fiordy, surowe góry oblane z trzech stron morskimi
falami, spacerujące po bezdrożach stada reniferów. Na podziwianiu widoków
spędzili większą część podróży.
-A, co z twoją pracą kochanie?
–Jantar przytuliła się do męża.
-Zadzwonię do szefa z prośbą o
bezterminowy urlop, a może się nawet zwolnię, skoro moje badania mają wyrządzić
takie szkody, to lepiej je przerwać. - zastanawiał się głośno.
-Niezły pomysł. - wtrąciła się
Miriam.
Im dalej lecieli na północ, tym bardziej robiło się szaro.
-Dlaczego chcecie lecieć akurat
do Verde? Tam nie ma nic ciekawego. Po
za ciemnościami przez większość roku. - zaciekawił się Lars.
-Szukamy spokoju. O to nam właśnie
chodzi. Odpowiada nam to, co mówisz. –odezwała się Jantar, uśmiechając się
rozbrajająco do pilota.
-Jesteśmy naukowcami, badamy
zorze polarne-dodała Miriam, chcąc
rozwiać wątpliwości pilota.
Spojrzał na nich trochę dziwnie.
Rzeczywiście nie wyglądali na naukowców, nie mieli żadnego bagażu, oprócz kartonowego pudła. Stroje też mieli
nieprzystosowane do panującego tu zimna
i surowego klimatu.
-Chyba będziecie musieli zrobić
niezłe zakupy – uśmiechnął się. –Zatem proponuję zahaczyć o
jakieś większe miasto po drodze, bo w Verde będziecie mieli z tym spore
kłopoty. Nie znam dobrze tej osady, ale o ile mnie pamięć nie myli jest tam
tylko jeden sklep, w którym można wprawdzie kupić większość rzeczy, ale
niektóre trzeba zamawiać i czasem dość długo czekać, aż trafi się tam jakiś
lot. -dodał rzeczowo z miną znawcy i stałego bywalca tych terenów.
W trakcie ucieczki zupełnie
zapomnieli o zmianie klimatu. Postanowili nie wypytywać Larsa o nic więcej,
żeby nie wzbudzać jego ciekawości.
Wylądowali w Narwiku, dość dużym
mieście. Lars stwierdził, że musi trochę odpocząć przed dalsza podróżą, a im
zaproponował zakupy w
pobliskim markecie.
Udał się do hangaru, gdzie
serdecznie przywitał się ze znajomymi mechanikami, którzy prawie natychmiast
zabrali się za przegląd silnika jego samolotu. Trzeba było zatankować paliwo, wymienić
olej, sprawdzić wszystkie urządzenia. Loty na koło podbiegunowe były niezbyt
bezpieczne. Na tym odludziu maszyna musiała być sprawna w stu procentach,
ponieważ często w razie
jakiejś awarii pilot mógł liczyć tylko na siebie.
Czwórka przypadkowych podróżników
udała się do wskazanego sklepu. Zakupili dwa komplety ciepłych ubrań dla
Marcusa i Miriam. Pozostałe dwie panie mogły ubrać się za darmo, dzięki swoim sposobom oszczędnościowym – jak
się śmiał Marcus. Po wyjściu ze sklepu natychmiast przebrali się w zakupione
ubranka, a Jantar i Aurora dokonały tego swoim sprawdzonym sposobem, co
wywoływało u ich córki niezmiennie dobry humor. Nie chcieli tego robić wewnątrz,
obawiali się, bowiem, że ktoś może zauważyć te dziwaczne przebieranki.
Weszli do hangaru, w którym
zniknął ich pilot. Lars pomachał do nich radośnie.
-Tu jestem! Widzę, że
postaraliście się
o właściwy strój. -uśmiechnął się. - Nie macie ochoty zrobić sobie małej
wycieczki po mieście? Ja się musze trochę zdrzemnąć, żeby bezpiecznie
dostarczyć was na miejsce. Wam tez radzę znaleźć sobie jakiś przytulny hotelik.
Spotkamy się tu jutro rano o szóstej tutejszego czasu. Właśnie przestawiliście
sobie zegarki?- potok słów wypływający z ust pilota trochę ich zbił z tropu. Tyle pytań na
raz.
Przestawili zegarki i poszli
poszukać jakiegoś miejsca na nocleg, a poza tym wypadałoby też coś zjeść.
Dopiero teraz ich żołądki przypomniały o swoim istnieniu.
Fakt, lecieli już dosyć długo.
Należało odpocząć, rozprostować kości.
Weszli do pobliskiego baru.
Usiedli przy jedynym pustym stoliku. Otworzyli menu i spotkała ich
niespodzianka.
Wszystko napisane było w języku
norweskim. Cała nadzieja w kelnerce, która zmierzała do nich z szerokim uśmiechem.
Może zna angielski albo francuski?
Marcus odwzajemnił uśmiech
zgrabnej Norweżki i zagaił do niej po francusku. W bezradnym geście rozłożyła
szeroko ręce.
-Może po angielsku?-
Podpowiedziała. Jantar.
-Chcieliśmy się zamówić coś do
zjedzenia - . odezwał się po angielsku
Marcus.
-Polecam kurczaka z ziemniakami i
zestawem surówek. - zaproponowała kelnerka.
Marcus odetchnął z ulgą.
Przynajmniej zjedzą coś, co znają, a nie jakieś wymyślane potrawy, których nazw
nawet nie potrafili przeczytać ani wymówić.
-Poprosimy cztery razy i do tego
coś gorącego do picia.
Nie czekali długo. Mimo dużego
ruchu, który panował w barze, szybko doczekali się na swoje danie. Nawet nie
zdążyli porozmawiać o swojej ewentualnej przyszłości.
Byli tak głodni, że nawet nie
mieli siły myśleć.
Zapachy z kuchni drażniły im
kubki smakowe,
a ślina sama napływała do ust, żołądki zaczynały
im się boleśnie dawać we znaki.
Pachnący, przypieczony kurczak
wyglądał smakowicie, do tego kolorowe suróweczki i fryteczki. Aż chciało się
jeść.
Kiedy w pośpiechu zaspokoili
pierwszy głód, zaczęli powoli delektować się smakiem tej prostej potrawy.
-Czemu nie zamówiliśmy jakiejś
ryby, wszak to Norwegia?- roześmiali się pogodnie, jakby nie czyhały na nich
liczne niebezpieczeństwa i niepewna przyszłość.
Dopiero teraz rozejrzeli się
wokół siebie. Przy stolikach i przy barze siedzieli wyglądający przyjaźnie
tubylcy. Wszyscy popijali jakieś trunki, jedli smakowicie wyglądające potrawy,
prowadzili wesołe rozmowy, uśmiechali się do siebie i do wszystkich wokół.
Gdy już skończyli swój posiłek i
wypili po kubku gorącej, parującej herbaty, zamówili dla siebie po piwie, a dla
Aurory sok pomarańczowy.
Sącząc powoli napoje zaczęli
rozmawiać o tym, co dalej.
Od obsługującej ich kelnerki
dowiedzieli się, że na piętrze baru znajdują się pokoje do wynajęcia.
Nie mieli ani ochoty, ani siły na
zwiedzanie Narwiku.
Wynajęli dwa dwuosobowe pokoje.
Jeden zajęli małżonkowie Deco, a drugi Miriam i Aurora.
Postanowili trochę odpocząć. Po
obfitym posiłku poczuli się zmęczeni. Nie znali swojej przyszłości. Jantar
przez chwilę próbowała rozmawiać z
mężem, ale oczy jej się kleiły ze zmęczenia.
-Marcus, co my teraz poczniemy?
Co będzie z naszą rodziną?- w
odpowiedzi usłyszała tylko ciche pochrapywanie ukochanego, którego wydarzenia
ostatnich dni na pewno zmęczyły, a przede wszystkim zmieniły całe jego życie.
Postanowiła zajrzeć do dziewczyn.
Zapukała, ale nikt nie odpowiadał. Zaniepokojona uchyliła drzwi, ale ku swojej
uldze zobaczyła dwie bardzo bliskie jej śpiące istoty, przytulone do siebie na
wielkim małżeńskim łożu. Tylko takimi pokojami dysponował motel. Oni mieli
takie samo wielkie łóżko, które w innej sytuacji, aż się prosiło o wykorzystanie.
Wróciła do pokoju w, w którym na dobre chrapał już Marcus. Została sama ze swoimi
myślami. Była bardzo zmęczona, ale sen nie chciał przyjść. Zeszła na dół do
baru. Zamówiła mocnego drinka, w nadziei, że pomoże jej to szybciej usnąć, ale
zamiast tego rozczuliła się na dobre. Łzy same ciekły jej po twarzy. Czuła się
winna. Ona ich w to wszystko wciągnęła.
Tkwiła głęboko w rozmyślaniach o
swoich winach, kiedy podeszła do niej znajoma kelnerka. Z troską w oczach zapytała –
-Dobrze się pani czuje?
-Względnie. Fizycznie nic mi nie
dolega, poza zmęczeniem. , ale mam problemy, z którymi sobie nie radzę sama.
-Niech się pani położy. Sen
przyniesie ulgę. Spojrzy pani na świat jutro pogodniej.
Uśmiechem podziękowała za troskę
i postanowiła pójść na górę, może uda się jej zasnąć.
Podniosła się z krzesełka przy
barze, trochę zakręciło jej się w głowie. To pewnie ze zmęczenia i ze stresu,
bo jeden drink nie powinien był wywołać u niej takich efektów.
Jakieś dziwne hałasy zaniepokoiły
ją na zewnątrz. Ale to tylko kilku wyrostków próbowało się zabawić.
Poszła na górę, zajrzała po
drodze do pokoju dziewczyn w nadziei, że dalej śpią w najlepsze.
Aurory nie było.
Obudziła natychmiast Miriam,
mając nadzieję, że coś wie, ale okazało się, że cały czas spała, niczego nie słyszała.
Ubrała się szybko i obie
błyskawicznie zbiegły na dół, wypytując każdego napotkanego człowieka
o dwunastolatkę, ale na wiele się
to nie zdało. Większość z nich nie znała żadnego języka, poza norweskim.
Zresztą zafascynowana swoimi
niedawno odkrytymi umiejętnościami, Aurora mogła się „przebrać”.
Obiegły cały motel, zajrzały do
każdego nawet najmniejszego pomieszczenia. Nigdzie jej nie było. Przeszukały
bar, zapytały kelnerkę. Nic nie wiedziała.
Wybiegły na dwór i wtedy
zobaczyły grupę nastolatków zaśmiewających się do łez z kogoś, kto stał
pośrodku kręgu.
Postać ta w szybkim tempie
zmieniała kolor, długość włosów, fryzurę i ubrania. Wszyscy bawili się
wyśmienicie.
Obie odetchnęły z ulgą.
Znalazły ją.
To dwunastoletnie dziewczę nie zdawało sobie
sprawy z tego, co robi i na jaki stres naraziła matkę.
-Aurora, chodź tu natychmiast. -
krzyknęła matka- Co ty wyprawiasz?
Młoda dama posłusznie
pomaszerowała w kierunku wołających ją kobiet. , a zadziwiona młodzież
spoglądała z dezaprobatą na te, które przerwały im dobrą zabawę.
-O, co ci chodzi, mama? – Aurora
była niepocieszona.
-Już ci kiedyś tłumaczyłam, jak
ludzie traktują takie wybryki.
-Oj, ale mnie tu nikt nie zna. –
oburzała się Aurora.
-Czy zdajesz sobie sprawę,
jakiego stracha nam napędziłaś? Bałam się, że ci się coś stało. - karciła ją
matka. - Mogłaś się zgubić.
-Oj, mamo, przecież nie odeszłam
daleko, chciałam się tylko rozejrzeć po okolicy.
-Ech! Dziecko - westchnęła Jantar.
Mocno przycisnęła ukochaną córkę do piersi.
Wróciły we trójkę do swoich
pokoi.
Jantar obudziła Marcusa i
opowiedziała mu, co się stało, był przerażony.
Chciał nawet pójść porozmawiać
poważnie z córką, ale powstrzymała go.
-Zostaw , już ją skarciłam.
-Ona jest taka nieodpowiedzialna.
- zdenerwował się ojciec.
-Ma dopiero dwanaście lat,
zmądrzeje. -uspokajała. - Chodźmy spać.
Marcus uśmiechnął się do żony,
otulił ją swoim silnym ramieniem i mocno ucałował.
Rano przebudzili się wypoczęci i
pełni nowych nadziei.
Zjedli w barze na dole jajka na
bekonie, wypili mocną kawę i tuż przed szóstą rano zjawili się na lotnisku.
Lars czekał na nich gotowy już do
dalszej drogi.
-Witam szanownych państwa. Już
myślałam, żeście się rozmyślili i zostajecie tutaj.
-Jak daleka jeszcze droga przed
nami? – zapytała rzeczowo Aurora.
-Wieczorem będziemy na miejscu,
młoda damo. - roześmiał się pilot. –To
bardzo długi kraj.
Norwegia była rzeczywiście długim
krajem. Rozciągała się na długości ponad tysiąca kilometrów.
Wylecieli w przeciągu pół
godziny. Zgodnie z planem lotu o
właściwej porze znaleźli się nad Verde. Pilot długo jednak latał w poszukiwaniu
znanych mu miejsc.
-Cholera! Chyba coś się zepsuło.
Powinniśmy być już na miejscu. A tu pustka. Nic z tego nie rozumiem.
Skontaktował się z innymi
samolotami będącymi w pobliżu. Wszyscy piloci mieli ten sam odczyt. Verde
zniknęło. Choć wydawało się to nieprawdopodobne, rzeczywistość była brutalna.
Obejrzał się na pasażerów,
wszyscy drzemali.
Zaczął popadać w lekką panikę,
rozmawiając
z pilotem innego samolotu i
słuchając jego relacji.
-Posłuchaj! – mówił tamten-
Wczoraj słuchałem wiadomości. Mówili, że małe lotnisko koło Oslo, nie pamiętam
jego nazwy, zniknęło nagle, jakby je ktoś zmiótł z powierzchni Ziemi, a dzisiaj
donosili, że nie ma Verde. Tutaj zdarzyło się to samo.
-Zdziwisz się, ale ja lecę
właśnie z tego lotniska koło Oslo do Verde i wiozę trochę dziwnych pasażerów. -
odpowiedział Lars.
-No, nie gadaj!
-Jesteś pewien, że Verde nie
istnieje?
-A gdzie ty jesteś? Czyż nie nad
Verde?
-No. Według odczytów urządzeń
nawigacyjnych powinienem widzieć lądowisko w Verde. Jednak nie widzę. -
odpowiedział niepewnie Lars, nie wierząc własnym oczom. Nieraz tu latał. Nie ma
tego, co powinno być. Co jest grane????????????
Obleciał teren kilka razy,
uważnie obserwując horyzont. Może zepsuły mu się urządzenia nawigacyjne, ale
nie, wszystko było w porządku. Zaczął podchodzić do lądowania na pustkowiu.
Przeprowadził w tym czasie jeszcze kilka rozmów przez radiotelefon, które
potwierdziły sytuację i posadził maszynę na lodowatej pustyni.
Wyskoczył z samolotu i zaczął
biegać dookoła. Ten widok zobaczyli przebudzeni ze snu zdziwieni podróżnicy.
Jantar i Miriam wyskoczyły z
samolotu i prawie jednocześnie dopadły Larsa.
- Gdzie my jesteśmy? Co to za
pustkowie? To miała być mała osada, ale bez przesady !
-W Verde- rozłożył bezradnie ręce
pilot i zachichotał histerycznie.
-Przecież tu nic nie ma –
rozejrzały się, dookoła, ale zobaczyły tylko pustkowie i hulający po nim zimny
wiatr.
-No właśnie! Było i nie ma. -
śmiał się histerycznie pilot.
-Co ty bredzisz człowieku? Pewnie
się zgubiłeś albo ten twój gruchot się zepsuł.
-Nic się nie zepsuło. Lotniska
pod Oslo też nie ma.
-Jak to nie ma?- osłupiały. -Jak
może coś być, a potem przestać być?
Dziewczyny zaczynały coś
podejrzewać. Nagle obie wyciągnęły dezintegratory i skierowały je w stronę przerażonego pilota.
-Mów, co wiesz, bo nie wyjdziesz
z tego żywy!
-Kim wy u diabła jesteście?
-Nie zadawaj głupich pytań, tylko
gadaj.
-Parę minut po naszym starcie
lotnisko zniknęło, po prostu zmiotło je z powierzchni ziemi. Wczoraj to samo
wydarzyło się tutaj.
W potężnym rozbłysku!!!
Rozpłynęło się całe miasteczko. - Lars cały się trząsł.
-Skąd to wiesz?
- Rozmawiałem z pilotami, którzy
to widzieli. Sami ledwie uszli z życiem.
Jantar opuściła na chwilę broń.
Spojrzała na Miriam i wiedziała, że muszą porozmawiać. Zawołały Marcusa.
Aurora nieświadoma niczego, dalej
drzemała w samolocie.
-Masz –podała mu swoja broń – i
nie spuszczaj go z oka.
-Co się stało? – Przecierał
zaspane oczy.
-Później ci wyjaśnię. Teraz go
pilnuj.
Odeszły na bezpieczną odległość.
-Cos z tego rozumiesz?- Zapytała
Jantar. – To robota Kromerian? Skąd wiedzą gdzie jesteśmy? Aurora jest cały
czas z nami.
-Chyba się domyślam. Marcus
kupował bilety. Jak za nie zapłacił? Poczekaj. -wpadła na pewien pomysł.
Miriam odeszła kilka kroków,
porozmawiała z mężem koleżanki.
Po krótkiej chwili wróciła.
-Płacił karta kredytową. Tak nas
namierzyli.
-Widzę, że nie przebierają w
środkach. Są zdesperowani.
-Ale żeby likwidować całe
lotnisko i osadę? – zdziwiona Miriam nie mogła dojść do siebie. - Przecież w
ten sposób zbili ludzi i tylu samo mieszkańców NASZEJ planety.
Nagle usłyszały jakąś szamotaninę
i krzyki. Pobiegły w tamtą stronę. Na zmarzniętej ziemi leżał nieprzytomny
Marcus, a pilota nie było. Jantar pochyliła się nad mężem, zbadała puls,
obejrzała obrażenia.
-Żyje. - odetchnęła z ulgą.
Usłyszały ryk startującej
maszyny. Ku swojemu przerażeniu zrozumiały, że pilot zamierza ich tu zostawić.
-Rany boskie, Aurora! -nagle
przypomniały sobie o śpiącym wewnątrz samolotu dziecku.
Zaczęły pędzić, co sił w nogach
za kołującym samolotem, ale nie miały żadnych szans. Zobaczyły tylko jak startuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz