WAKACJE. (fragment)
Pewnego pięknego dnia, po wielu bezproduktywnych latach w
kwestii wakacji, postanowiłam przełamać swój irracjonalny strach przed
lataniem i wybrać się z rodziną na wyprawę w ciepłe kraje. Po
wielogodzinnych przemyśleniach i przeszukiwaniu Internetu w nadziei na
jakąś ciekawa wycieczkę wybór padł na Morze Martwe i Jordanię. Petra, to
jedno z wielu miejsc, dla którego mogłabym ewentualnie spróbować powalczyć ze sobą.
Jednak w tym miejscu muszę nie zgodzić się sama ze sobą.
Mój strach przed lataniem nie jest bezpodstawny i irracjonalny. Jest jak
najbardziej prawdziwy, z bardzo silnymi przeżyciami emocjonalnymi u
podstaw. Irracjonalnym można by go nazwać wtedy, kiedy moja noga nie
stanęłaby nigdy na pokładzie samolotu, albo gdyby podczas lotu nic się
nie wydarzyło. Niestety jak to zwykle bywa w moim przypadku musiało być
inaczej.
Przed wielu laty wybraliśmy na przecudną
wyprawę na Wyspy położone o 10 godzin lotu od Warszawy. Byłam
zafascynowana, zachwycona i podniecona. Kilka dobrych dni pakowania się i
przygotowań, żeby wszystko było idealne. W końcu miała być to wyprawa
moich marzeń. W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Droga do stolicy
upływała w beztroskiej atmosferze, śmieliśmy się, żartowaliśmy. Mój
żołądek pracował prawidłowo, pozostałe narządu również. Nic nie
wskazywało na zbliżającą się katastrofę. Drzewa się do mnie uśmiechały,
znaki drogowe schodziły nam z drogi, żadnych korków, wprost wymarzona
trasa. Żyć nie umierać. Ale los miał inny plan.
Tuż po wejściu do
hali odlotów, kiedy zobaczyłam te masy stłoczonych turystów, pragnących
jak najszybciej wsiąść do tych stalowych potworów stojących tuz za
ścianą, żołądek zawiązał mi się w supełek razem z sercem i gardłem. Cała
krew odpłynęła mi z twarzy, musiałam wyglądać nieciekawie, bo
wzbudziłam, oględnie mówiąc, zainteresowanie współtowarzyszy podróży.
Moje malujące się na twarzy przerażenie zostało oczywiście zauważone
przez służby celne. Celniczka podejrzliwym wzrokiem lustrowała moją
twarz i porównywała jej każdy szczegół ze zdjęciem w paszporcie. Stojący
za mną turyści zaczęli szeptać coś o przemycie, broni i terrorystach.
Ja terrorystką? Wyobraziłam sobie siebie celująca z broni do tej
ohydnej, grubej baby trzymającej w tłustych łapskach mój paszport i na
samą myśl uśmiechnęłam się. To przewrotnie sprawiło, że celniczka oddała
mi paszport i przepuściła dalej. Usłyszałam oddech ulgi, jaki wydobył
się z płuc stojących za mną ludzi.
Zostały 2
godziny do odlotu. Wszystkie formalności zostały załatwione, nie
zaaresztowano mnie za posiadanie przerażonej miny, ale moje wnętrzności
skręcały się coraz bardziej. Moim współtowarzyszom pozostało nie
dopuścić do paniki przez ten czas i wepchnąć mnie do samolotu. Cóż w tym
trudnego. Banał. Nawet nie zdawali sobie sprawy jak trudno im będzie
tego dokonać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz