ROZDZIAŁ 8.
Dni mijały powoli, bez pośpiechu. Marcus wziął
sobie dwa tygodnie urlopu. Jantar pokazała mu swoje kromeriańskie sztuczki,
które
w dużym stopniu przekonały go o jej prawdomówności.
Tak naprawdę niewiele się różnił od nastolatki. Bawiło go to.
Było jednak coś, co ich
niepokoiło –nieobecność Alexa. Od momentu, kiedy wyszedł na przechadzkę, ślad
po nim zaginął. Marcus miał swoja teorię na ten temat.
-Pewnie korzysta z uciech
ziemskiego życia. -śmiał się często.
Jantar miała jednak pewne obawy.
Coś ją trapiło. Nie dało jej żyć spokojnie.
Na stacji mieli doskonały system
namierzania swoich ofiar. Dlaczego z niego nie korzystali?
Przez te wszystkie lata, kiedy
mieszkali w Marsylii nie pojawił się nikt,
by dokończyć jej dzieła, albo, chociaż sprawdzić, co się dzieje. Dopiero
po ich wyprowadzce zjawili się agenci i zdewastowali dom w poszukiwaniu ofiary.
Teraz zniknął Alex i nie było go tak długo. Wszystko ją to niepokoiło i to
bardzo. Postanowiła odzyskać na wszelki wypadek swoja broń. Powinna dalej być
zakopana w ogrodzie za domem w Marsylii.
-Marcus- odezwała się pewnego
dnia do męża – nie wybrałbyś się ze mną na małą wycieczkę?
-Oczywiście kochanie. Gdzie
chciałabyś pojechać?
-Do Marsylii, do naszego starego
domu. -Oświadczyła zdumionemu, Marcusowi, który spodziewałby się wszystkiego,
tylko nie podróży do tego miejsca.
-A, po co chcesz tam jechać, Malutka?- lubiła jak się tak do niej zwracał.
-To tajemnica, kochanie.
-ucałowała go w policzek.
-Dobrze, możemy pojechać choćby
jutro.
-Wolałabym zaraz.
Zdziwił się jej pośpiechem.
-A coś się stało? -zaniepokoił
się.
-Wytłumaczę ci po drodze.
Jedźmy!- wrzuciła do torby parę niezbędnych drobiazgów. -Jedziemy?
Marcus wydał kilka potrzebnych
poleceń gosposi i poprosił o opiekę nad Aurorą.
Wsiedli do samochodu i przez
dłuższą chwilę jechali w milczeniu. Jantar, rozglądała się
z niepokojem wokół siebie.
Widziała nieraz jakieś dziwne pojazdy, ale w końcu przez te lata świat się
zmienił. Może to normalne.
-Zastanawiam się, co tak nagle
skłoniło cię do tej podróży. - próbował coś z niej wyciągnąć, bo póki, co
milczała jak grób. -Miałaś mi to wytłumaczyć, a teraz zachujesz się jak
spłoszona sarna. –Co się dzieje?
-Marcus, proszę nie teraz. –
wydawała się jakaś nieobecna.
Niepokoił go stan żony, wierzył
jej, ale jakieś dziwne myśli kołatały mu się po głowie. -Ten Alex, który
zniknął w dniu jej powrotu, jej czasem dziwne zachowanie, jakby się czegoś bała.
Dojechali do Marsylii bez żadnych
problemów, nawet nie chciała zatrzymać się na kawę w przydrożnym barze. I ten pośpiech.
Zaparkowali przed domem, ich
starym domem. To, co zobaczył sprawiło, że odechciało mu się zadawać jej
kolejnych pytań. Ściany całe podziurawione olbrzymimi kulami, jakby z armaty,
wszystko doszczętnie zdemolowane. Czyżby nowi właściciele byli jakimiś
bandytami, albo urządzili sobie wystrzałowa imprezę?
-Nie gaś silnika, zaczekaj tutaj!
–krzyknęła Jantar i natychmiast wybiegła z samochodu, pędząc co sił w nogach do
ogrodu na tyłach domu.
Zostawiła go w samochodzie, mając
nadzieję, że nie pobiegnie za nią. Rozejrzała się po zapuszczonym ogrodzie.
Wszędzie chaszcze, wszystko zarośnięte. Odnalazła wreszcie kamień gdzie zakopała
dezintegrator.
Zaczęła kopać rękami. Wtedy za
jej plecami pojawił się Marcus z łopatą w ręku.
-Może ci pomóc? -rzucił od
niechcenia, próbując zatuszować zdziwienie zachowaniem żony.
Może ona nie jest całkiem
normalna – przemknęło mu przez myśl.
Kopali razem. Wreszcie trafili na
cos metalowego.
-Jest!- krzyknęła Jantar.
Rękami wygrzebała leżący tam
dezintegrator.
-Co to jest?- zdumiał się.
-To Kromeriańską broń, spójrz,
widziałeś kiedyś coś takiego?
W tym momencie zaszeleściły
krzaki zza ich plecami. Rozejrzeli się w popłochu. Jantar natychmiast zwróciła broń w stronę
potencjalnego wroga.
-Nie strzelaj! To ja Miriam. Nie
mam złych zamiarów. Chcę cię ostrzec przed Alexem. Uciekajmy stąd, nie jesteśmy
tu bezpieczni. - wyrzuciła jednym tchem agentka.
-Skąd się tu wzięłaś? – Jantar
była zdumiona. -Minęły już trzy miesiące twojej izolacji?
-Zostałam zwolniona wcześniej po
apelacji Alexa.
-Alexa? To znaczy, że on jest na
stacji? Zniknął w dniu naszego odnalezienia Marcusa i Aurory.
-Daleko się stąd, do Aurory?
-Miriam zadała pytanie, którego się nikt nie spodziewał.
-Dlaczego się czepiacie mojego
dziecka? Myślałam, że dacie nam spokój. - wściekała się Jantar.
-To właśnie ona jest źródłem
spokoju.
-Nic z tego nie rozumiem.
Miriam zarządziła jak najszybsza
ewakuację z tego miejsca. Wsiedli
do samochodu i pędzili jak najszybciej się dało do Nicei.
-Nie zdziwiło cię to, że tu w
Marsylii przez te wszystkie lata nikt was nie niepokoił, dopiero po twoim
zniknięciu i wyprowadzce twojej rodziny pojawili się agenci? -zaczęła rozmowę
Miriam.
-Fakt, ale jakoś się nad tym nie
zastanawiałam. -odparła trochę zbita z tropu Jantar.
Marcus prowadził samochód szybko
i zdecydowanie, instynktownie chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Cały
czas przysłuchiwał się wymianie zdań tych dwóch kobiet, z których jedna z nich
była jego żoną.
-Czy on wie o wszystkim?
–zapytała Miriam, widząc jego ciekawe i niedowierzające spojrzenia.
-Prawie. -powiedziała tak cicho
jak tylko mogła, mając nadzieje, że nie usłyszał pytania.
Usłyszał, ale postanowił się z
tym nie zdradzać.
-Alex wrócił na stację kilka
godzin po twojej ucieczce. Myślałam, że cię złapali.
-Jak to kilka godzin? Szukaliśmy
Marcusa kilka dni. -zdumiała się Jantar- Ach ta różnica czasu! Ciągle o tym
zapominam.
-Jak wrócił, zwołali zebranie
rady i natychmiast mnie zwolnili. Chcieli go wysłać z powrotem, ale coś
zakłócało sygnał lokalizacyjny. Wysłali mnie w ostatnie znane im miejsce
twojego pobytu. Sądzę, że to pułapka. Pewnie nas teraz śledzą. Nie mogli was
znaleźć. Zaprzęgli do pracy największe umysły. Skontaktowali się nawet z Kromerią,
czego prawie nigdy nie robią. Doszli do wniosku, że coś tworzy tarczę ochronna
wokół was. Przez co staliście się dla nas niewykrywalni. Przeprowadzono setki
badań na stacji i na planecie i jedynym rozsądnym wnioskiem okazała się być
wasz córka. Ona jest kluczem. Pierwszym mieszańcem; potomkiem Kromerianki i
Ziemianina.
Jantar i Marcus słuchali wywodu
Miriam
z zapartym tchem. Rozwiane
zostały wszelkie jego wątpliwości, co do stanu umysłu jego żony. Ciągle jednak
nie mógł wyjść ze zdumienia, że tyle lat żył z kobietą pochodzącą z innej
planety
i nie miał o tym zielonego
pojęcia.
-Alex wrócił na stację, ale nie
był w stanie was odnaleźć ponownie. Pewnie, dlatego zwolnili mnie z izolatki i
wysłali na Ziemię. Nie mógł sobie przypomnieć nazwy miasta, wiesz ta jego
ignorancja znajomości geografii. Wreszcie się na coś przydała- roześmiały się
jednocześnie. -Już podejrzane było, że
za pomoc w twojej ucieczce nic mu nie zrobili. Wtedy zrozumiałam, że to
był podstęp. Oni to ukartowali, żebyś doprowadziła ich do Marcusa. Na początku
wiedzieli gdzie jesteście, ale później stracili was z oczu. Dopiero po powrocie
Alexa dowiedzieli się o istnieniu waszej córki i zaczęli coś podejrzewać. Wtedy
wysłali mnie i na pewno nas śledzili.
Jantar zaczęła powoli rozumieć
wszystko, to dla tego nikt nie pojawił się przez te wszystkie lata.
Dojechali do domu w Nicei późnym
wieczorem. Wszystko wyglądało spokojnie.
Weszli cichutko nie wiedząc, co i
kogo zastaną
w środku, jednak nic nie wskazywało na to, żeby podczas
ich nieobecności coś się wydarzyło. Poszli do pokoju Aurory, spała spokojnie w
swoim łóżku, śmiesznie mrucząc przez sen.
Miriam w tym czasie rozgościła
się na dobre w kuchni.
Pod nieobecność Giny zrobiła
herbatę i przygotowała szybką kolację.
-Tu jesteśmy bezpieczni –
odetchnęła z ulgą. -
Aurora jest?
-Tak, śpi w swoim pokoju. -
odparli prawie jednocześnie.
-Póki jesteśmy w tym domu, nic
nam nie grozi, no chyba, że nas śledzili. Wtedy odnajdą nas bez pomocy urządzeń
nawigacyjnych.
Marcus odruchowo pobiegł do
okien, rzucił wprawnym okiem na otoczenie. Nic się nie działo. Odetchnął z
ulgą. Może to, co mówi Miriam jest prawdą. Nie zauważył po drodze, żeby ich
ktoś śledził, chyba, że mają jakieś swoje nieznane mu sposoby.
-Jantar schowaj dobrze ten dezintegrator.
Może ci się jeszcze przydać
-Zaraz, zaraz. . . . Może ja
sobie obejrzę to cudo przy pomocy, którego miałaś mnie sprzątnąć, kochanie.
-powiedział ze śmiechem Marcus.
Podała mu broń z pewną obawą, był
wszak naukowcem, pewnie nigdy na oczy nie widział urządzenia służącego do
zabijania, a co dopiero do likwidacji.
Po użyciu tego po człowieku zostaje tylko rozpływająca się mgła.
-Rzeczywiście schowaj to dobrze,
bo nie daj boże znaleźliby to koledzy naszej córy. Na pewno zrobiliby z tego
nie lada użytek.
Tej nocy Marcus postanowił zrobić
swojej żonie święto. Od czasu powrotu Jantar, ich stosunki były, co najmniej
dziwne.
Wypadki dnia dzisiejszego
uwiarygodniły jej wersję. Tyle czasu nie miał jej w ramionach, nie tulił jej
pięknego ciała.
Ona trzymała się na dystans z
obawy przed odrzuceniem.
Jantar jeszcze przez dłuższą chwilę rozmawiała
w kuchni z Miriam, planując pewnie dalsze kroki
i sposoby rozwiązania problemu.
Dziewczyny jednak zabezpieczały
dom przed ewentualną inwazją. Miriam postanowiła wziąć pierwszy dyżur i uważnie
obserwować okolice domu. Jantar miała pójść do męża. Na pewno był zszokowany
wydarzeniami dnia i rewelacjami, jakie usłyszał. Musiał być to dla niego
ogromny szok. Dowiedział się, że ma żonę z innej planety, że ich córka jest pół
człowiekiem pół Kromerianinem.
Jantar weszła do sypialni. Marcus
czekał na nią
w łóżku.
Uśmiechał się do niej nieco
lubieżnie. -
-Chodź do mnie kochanie.
-zachęcająco rozchylił kołdrę.
Wskoczyła ochoczo w szeroko
otwarte ramiona męża. Znowu poczuła się szczęśliwa, jak obcałowywał ją nie
omijając żadnego kawałeczka jej ciała. Dreszcz rozkoszy przeszywał jej ciało. Oddała
mu się bez opamiętania. Kochali się tak jak by to był ich pierwszy raz.
-Kocham cię!- wyszeptał Marcus.
-Nieprawda. -drażniła się z nim
Jantar – To ja cię kocham.
Zaczął ją łaskotać, jej perlisty
śmiech słychać było w całym domu. Zasnęli w swoich ramionach spokojni i
szczęśliwi.
Rano obudziło ich pukanie do
drzwi.
-Wstawajcie, śniadanie gotowe-
Miriam wsunęła głowę przez uchylone drzwi. – Jak na razie nic się nie dzieje?
-uśmiechnęła się widząc ich w
swoich ramionach.
W tym momencie usłyszeli dzwonek
do drzwi i kroki Giny
zamierzającej je otworzyć.
-Nie otwieraj-! wrzasnęła Miriam,
ale było już za późno.
Zanim zbiegła na dół usłyszała
rozmowę gosposi z kilkoma osobami. Zaczaiła się za szafka stojącą na
półpiętrze.
-Czy tu mieszkają państwo Deco?
-zapytał jakiś znajomy jej głos.
Znaleźli ich, tak jak
przypuszczała, ale żeby tak sobie bezczelnie tu przyjść. Mniej zdziwiłby ją
atak w nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz